Zupełnie nie mogłam zebrać się do napisania tego posta. Nie, poprawka! Do zrobienia zdjęć. Puste opakowania są dla mnie bardzo nieustawne i zdecydowanie większą radochę sprawia mi fotografowanie nowości. Ale! Skoro już zbieram puste opakowania i tak bardzo mnie cieszą, więc trzeba się tymi zużyciami pochwalić ;)
![]()
Szchwarzkopf, Gliss KurHair Repair - leżał u mnie już dość długo, więc stwierdziłam, że trzeba się nim zainteresować w ramach zużywania wcześniej otwartych butelek. Ten szampon dostałam w "spadku" od
Aalimki podczas jednego z naszych pierwszych spotkań, której nie do końca specyfik ten przypadł do gustu. Ja na szczęście na niego nie narzekałam i nabrałam ochoty na wypróbowanie innych szamponów marki. Przede wszystkim szampon Hair Repair ma śmieszny kolor - srebrny metalik. Zapach jest kwestią gustu, mnie na początku nieco drażnił, ale później przywykłam. Jeśli chodzi efekty jest to raczej zwyklak, nie zauważyłam spektakularnych efektów, ale też nie zaobserwowałam destrukcyjnego wpływu na moje włosy. Schwarzkopf nadawał moim włosom miękkość i gładkość. Na pewno też nie przetłuszczał włosów. Jest dość dobry, ale szczególnie mnie nie oczarował.
Receptury Babuszki Agafii, szampon na kwiatowym propolisie - kupiłam na fali szału na kosmetyki rosyjskie, a zaczęłam używać stosunkowo nie dawno. To, co mogę powiedzieć o tym produkcie - na pewno jest szalenie wydajny przy swojej pojemności 600 ml. Mało tego, był tak wydajny, że powoli mnie nudził, mimo iż używało mi się go naprawdę przyjemnie. Dobrze odświeżał włosy, sprawdzał się przy zmywaniu olejów, był bardzo delikatny i zauważyłam, że moje włosy były bardziej zdyscyplinowane - przede wszystkim przestały się puszyć. Myślę, że zdecydowałabym się na niego drugi raz.
![]()
Mydła w piance Bath & Body Works pojawiają się u mnie już po raz kolejny. Wciąż zaopatruję się w nie na promocjach i naprawdę czerpię przyjemność z używania ich podczas mycia rąk. Zapachy słodkie, kwaśne, ostre, bardziej korzenne, wszystko jest tu na wyciągnięcie ręki. W tym przypadku White citrus, którego polubiłam za lekko męski zapach i Orange Creamasicle Swirl, który podobał mi się trochę mniej, ale również był uroczym zapachem. Warto wypatrywać promocji w B&BW, jeśli macie dostęp do ich stacjonarnego sklepu, bowiem na sezonowych wyprzedażach można te pianki upolować w naprawdę niskiej cenie, a i w ciągu roku częste są promocje np. 3 za 55zł.
I część dalsza B&BW, tym razem balsam do ciała Paris Amour, który dostałam już dawno od
Karotki na urodziny i używałam z namaszczeniem :D Naskrobałam nawet o tym produkcie oddzielny post, gdzie powstały peany na cześć tego zapachu. Jeśli jeszcze nie czytałyście, czy chcecie sobie przypomnieć - odsyłam Was
TU.Wild Berry Tulips to z kolei żel pod prysznic o bardzo owocowym zapachu. Ma w sobie nutkę leśnych owoców, więc dla mnie mycie się nim było samą przyjemnością! Ogólnie żele B&BW są fajne, ale również radzę czekać na promocje. Jak zresztą w przypadku całej marki.
Phenome, Energizing Face Wash to podobno produkt dla... Mężczyzn ;) Ale używając tego żelu do mycia twarzy zupełnie nie zauważyłam jakoby miał być przeznaczony dla płci "brzydszej". Co dowodzi faktu, iż kosmetyki Phenome są bardzo uniwersalne. Jeśli chcecie poczytać o tym produkcie, odsyłam Was do mojego posta -
TU.
Phenome Nourishing Bath & Shower Gel - miniaturkę tę otrzymałam od marki jako jedna z kilku dziewczyn, które jako pierwsze wypowiedziały się o swoim ulubionym produkcie Phenome. To była część nagrody. Szczerze mówiąc żel jak żel, nie zachwycił mnie - swoimi właściwościami nie ustępuje innym, a zapach jakoś mnie nie kusił do kąpieli (co nie znaczy, że się nie myłam :DD). Raczej sama z siebie bym go nie kupiła.
Dr Irena Eris, Body Art, Antycellulite Intensywny Krem Redukujący Rozstępy - powiem od razu, że krem rozstępów mi nie zredukował. Nieco ujędrnił skórę i ją wygładził, za co go bardzo polubiłam. Prawdopodobnie dobrze sprawdziłby się podczas podtrzymywania efektów ćwiczeń.
Isana, Krem do Rąk z Mocznikiem 5% - rewelacyjny krem, do którego na bank powrócę! Ma treściwą, zwartą konsystencję - czyli to, co lubię w kremach do rąk. Oprócz tego świetnie nawilża i zapobiega szorstkościom czy pękaniu skóry. Do tego jest tani!
Pat&Rub, Balsam do Rąk Rewitalizujący Żurawina i Cytryna - gdyby większość linii Pat&Rub miało jednak bardziej zróżnicowane zapachy i mniej byłoby w niej cytryny, byłabym entuzjastyczniej nastawiona do marki. Niestety i przy serii rewitalizującej i otulającej brakuje mi jednak na pierwszym planie kolejno żurawiny i karmelu/wanilii. Nie bardzo rozumiem czemu linia jest reklamowana jako jakiś zapach, a w efekcie i tak otrzymujemy cytrynę... Zdaję sobie sprawę, że jest wielu miłośników marki, którym ta cytryna nie przeszkadza, ale mnie ona nieco męczy, gdy w każdej linii zapachowej ją znajduję. Niedawno kupiłam sobie peeling z serii hipoalergicznej - podobno cytryny nie czuć ;)
AA, Technologia Wieku, Ultra Nawilżanie - ten płyn micelarny już kiedyś używałam, a jako że znalazłam go w zapasach, postanowiłam użyć po raz drugi. Moje spostrzeżenia się nie zmieniły - zachęcam do zajrzenia
TU.
Fitomed, Płyn Oczarowy do Twarzy - przede wszystkim płyn dość dobry, naturalny skład. Używałam go jako tonik i moim zdaniem świetnie radził sobie z utrzymaniem odpowiedniego poziomu nawilżenia mojej cery oraz bardzo dobrze łagodził wszelkie podrażnienia (czytaj kiedy spaliłam sobie w wakacje nos). Bardzo chętnie do niego powrócę, również w innych wersjach.
Pharmaceris, Sebostatic Matt, Intensywnie Matujący Krem do Twarzy - jeśli potrzebujecie kremu, który utrzyma w ryzach przetłuszczanie się Waszej cery, to powinniście sięgnąć po ten specyfik. Co prawda moja cera nie przetłuszcza się szczególnie silnie (najbardziej w strefie T), więc nie jestem w stanie dać obciąć sobie ręki za to, że i osoby z tłustą cerą będą zadowolone z tego kremu, jednak w moim przypadku sprawdził się naprawdę rewelacyjnie. Co prawda używałam go już po okresie wzmożonych upałów, jednak to m.in. on pozwalał mi na spędzenie całego dnia w pracy bez poprawek. Dodatkowo seria T jest serią dla trądzikowców. Chętnie do niego powrócę latem, żeby sprawdzić jak da sobie radę z upałem.
LUSH, New Charity Pot - czyli krem do rąk i ciała. Nie wiem co prawda jak takim maleństwem miałabym wysmarować swoje ciało, ale załóżmy :) Krem leżał sobie u mnie na szafce nocnej i sięgałam po niego zawsze przed snem. Dawał uczucie otulenia dłoni i ich wygładzenia. Do tego moim zdaniem pachniał nieco różami, a zapach ten zawsze mnie uspakaja. Z tego co się orientowałam, nie ma wersji większej, a szkoda.
Pat&Rub, próbka Balsamu Otulającego do Stóp - no cóż ja mogę powiedzieć... Mimo że wyżej narzekałam na cytrynę w kosmetykach P&R, także w wersji otulającej, co jakiś czas lubię sobie do niej powrócić w nadziei, że wydobędę z niej jakieś pokłady karmelu lub wanilii... Próbka nawilżała stopy naprawdę dobrze, ale jednak oczekiwałabym od wersji otulającej nieco bardziej treściwej konsystencji.
John Masters Organics, Regulujące Serum z Mącznicy Lekarskiej - szerzej opisałam je
TU. Produkt jest naprawdę godny Waszej uwagi, więc zerknijcie do posta.
The Body Shop, Rumiankowe Masełko do Demakijażu - również i o nim powstał post.
TU możecie przeczytać dlaczego nie przypadł mi do gustu. Przyznaję jednak, że najprawdopodobniej nie do końca dobrze przygotowałam się do jego używania (myślałam, że to produkt do demakijażu jak każdy inny...). Może przy masełku Clinique będzie lepiej :)
![]()
Poshe, wysuszacz lakieru - moim zdaniem jako jeden z niewielu nie ściągał lakieru i nie zmienił swojej konsystencji prawie do końca buteleczki. Jedyny mankament to dość szybkie zużycie go - nie wiem w sumie w jaki sposób to działa, bo GTG ma podobną buteleczkę, a schodzi go dużo mniej. Wielki plus za szybkie wysychanie, brak odgniotów i piękny połysk! Raczej jednak do niego nie powrócę z tego względu, iż Seche Vite i GTG mam na wyciągniecie ręki w Super-Pharm.
Seche Vite, miniaturka wysuszacza lakieru - taką miniaturkę miałam już okazję kilka razy używać. Niestety ciągle zauważam duży minus - SV gęstnieje w połowie małej buteleczki, czasem troszkę później. Poza tym nadaje dużo większy połysk niż Poshe i kolejnym mankamentem, jeśli chodzi o miniaturkę jest późniejsze ściąganie lakieru. Ale z tego co wiem, tak dzieje się również w wersji pełnej, którą dopiero będę używać.
Nail Tek, Foundation Xtra - to lakier, który uratował kondycję moich paznokci. Teraz go nie używam i już powoli drżę o kondycję pazurków, aczkolwiek na razie nic się z nimi nie dzieje. Zapewne ponownie zaopatrzę się w niego na zimę, kiedy moje paznokcie najczęściej są w kiepskim stanie.
W7 Honolulu - dawał piękny, brązowy odcień, bez cienia pomarańczu. Dość długo utrzymywał się na buzi, ale niestety trzeba było uważać, aby nie zrobić sobie nim krzywdy. Oprócz tego był bardzo wydajny, no i tani! Na razie jednak mi się znudził, więc sięgnęłam po coś innego.
Hean, Stay on base, baza pod cienie - tania i dobra - jedyny minus to fakt, że dość szybko zmieniła swoją konsystencję i trudno było ją nakładać na powieki. Inna sprawa, że zbyt często nie maluję powiek.
L'Oreal Lumi Magique - to już moje któreś z rzędu opakowanie tego korektora. Ładnie rozświetla cienie pod oczami i jestem z niego naprawdę zadowolona!
Pierre Rene, Eyematic, kredka pod oczy - niestety dla mnie klapa na całej linii. Dostałam go na jednym ze spotkań blogerek - w kolorze czarnym, który moim zdaniem czarnym nie był - musiałam się nieźle natrudzić, aby cokolwiek było widać. Dlatego niestety zraziłam się do całej serii i raczej póki co pozostanę przy kredkach Paese.
I tyle! Dajcie znać czy miałyście któryś z powyższych produktów.
Buziaki,
Sylwia