Quantcast
Channel: Lacquer-maniacs - kosmetyki blog - opinie o kosmetykach
Viewing all 224 articles
Browse latest View live

Yves Rocher, Clé Végétale Minceur Exfoliating Botanical Key, czyli wyszczuplający peeling

$
0
0
Przed Wami wyszczuplający peeling - nie wiem jak u Was, ale w mojej łazience zazwyczaj znajdują się po prostu peelingi. Spotkałam się już kilkukrotnie z wyszczuplającymi peelingami, ale w miarę ich używania nie dostrzegałam żadnej różnicy w działaniu między nimi a zwykłymi zdzierakami. Dlatego z dużą dozą rezerwy podeszłam do peelingu wyszczuplającego Yves Rocher.






Opis produktu ze strony producenta:
Zadaniem peelingu jest pobudzenie krążenia i przygotowanie skóry na intensywne wyszczuplanie. Zmielone ziarna krzemionki z Bambusa o właściwościach peelingujących pozostawiają skórę gładką i gotową na aplikację produktów wyszczuplających. Peeling należy stosować na partie ciała, które chcemy wyszczuplić. Nie polecany dla kobiet w ciąży.

Oprócz tego peeling ma pobudzać mikrokrążenie, usuwać martwy naskórek oraz przygotowywać skórę na intensywne wyszczuplenie.

Składniki aktywne:
• wyciąg z bambusa
• woda z bławatka z ekologicznych upraw

 Producent zaleca użycie 1-2 razy w tygodniu, na zwilżoną skórę - masować ciało ruchami okrężnymi ze szczególnym uwzględnieniem partii ciała, które chcemy wyszczuplić. Należy również pamiętać, aby nie stosować na podrażnioną skórę.


Opis brzmi bardzo obiecująco, prawda?

Zanim przejdę do konkretów, winna Wam jestem opis samego opakowania, konsystencji itp.
Peeling zamknięty jest w 150ml tubce, która zamykana jest na dość mocny zatrzask, aczkolwiek jeszcze ani razu nie musiałam kląć przez złamany paznokieć ;) Takie opakowania szczególnie lubię pod prysznicem - łatwo jest je otworzyć, a jeszcze łatwiej zamknąć kiedy zakończymy proces pielęgnacji.


Konsystencja kosmetyku jest dość skoncentrowana - jest to raczej żel z dużą ilością dość ostrych, ale małych drobinek. Produkt, więc nie spływa nam z ręki zanim nałożymy go na wybraną partię ciała.

Na uwagę zasługuje tu zapach, który jest piękny - delikatny, kawiatowo-cytrusowy i odświeżający. Moim zdaniem idealny na wiosnę i lato, ale teraz, jesienią, również miło mi się go używa. Niestety na ciele się nie utrzymuje, ale to nic - wystarczą mi te chwile pod prysznicem, kiedy mogę delektować się wonią płynącą prosto z tubki.


Po opisie opakowania, konsystencji i zapachu, przejdę płynnie do wydajności - z kosmetyku tego korzystam raczej raz w tygodniu, niekiedy są tygodnie kiedy mam tylko czas na szybki prysznic bez dogłębnej pielęgnacji. Jednak kiedy już używam tego peelingu, wmasowuję go kolistymi ruchami w suchą skórę. Stosuję go jakiś miesiąc, a wciąż w tubce jest jeszcze około połowa produktu. W moim odczuciu, produkt jest więc dość wydajny. 

Po masażu moja skóra jest lekko zaróżowiona, ale nie podrażniona. Nie zauważyłam również pieczenia lub reakcji alergicznej.
Jeśli chodzi o wyszczuplenie - oczywiście nie ma o nim mowy bez diety i ćwiczeń. Kosmetyk ten z pewnością pomoże wygładzić skórę i przygotować ją na nałożenie serum wyszczuplającego, które jedynie nieco poprawi gładkość naszej skóry. Pamiętajmy, że peelingi wpływają na pobudzanie krążenia.

Podsumowując, chętnie polecę ten produkt osobom nie tylko odchudzającym się i nie tylko na partie ciała, które chcemy wyszczuplić, ale również dla przyjemnej w dotyku skóry. Yves Rocher Clé Végétale Minceur Exfoliating Botanical Key, czyli wyszczuplający peeling możemy tradycyjnie kupić w sklepach stacjonarnych Yves Rocher lub sklepie internetowym. Nie zrażajcie się ceną 39 zł - co jak co, ale Yves Rocher ma naprawdę dobre okazje!

Buziaki,
Sylwia

Essie Dress to kilt

$
0
0
Essie jak co roku, również i w tym wydała swoją jesienną kolekcję - Dress to kilt. Niestety i tym razem kolory są nieco wtórne, ale i tak przy odpowiednim ich zaprezentowaniu, lubię sobie popatrzeć na te kolory. Mi w udziale przypadły trzy kolory - Style Cartel (granat), Take it Outside (szary) i Fall in Line (zielony moro). Prawda, że typowo jesienne kolory? Czy Wam też na pierwszy rzut kojarzą się z płaszczami i swetrami?:)











STYLE CARTEL

Style Cartel to w moim odczuciu piękny, atramentowy kobalt, który po dwóch warstwach kryje całkowicie. Jedna warstwa to niestety za mało - kolor jest niejednolity, a emalia pozostawia smugi. Jednocześnie przypominam, że otrzymałam kolekcję w formule profesjonalnej, toteż emalie są dużo bardziej rzadsze niż formuła masowa i posiadają cienkie pędzelki. Trwałość - prawie 3 dni - w tym dniu niestety pojawiły się na paznokciach małe odpryski. I kolejny mankament - zmywanie. Lakier niestety barwi płytkę i skórki.





TAKE IT OUTSIDE

Kolor, za którym oglądać będzie się większość kobiet lubiących eleganckie odcienie wpadające nieco w beż i nieco w szarość. Moim zdaniem TIO to mieszanka Master Plan, Sand Tropez i Urban Jungle. Idealnie stopi się z szarymi, ciepłymi swetrami lub bardziej wyrazistymi kreacjami - TIO bowiem, zresztą jak chyba wszystkie kolory tej kolekcji, jest bardzo elegancki. Na moich paznokciach wytrzymał 4 dni z lekko startymi końcówkami. Zmywanie jest bezproblemowe, emalia nie barwi paznokci ani skórek.





FALL IN LINE

Początkowo lakier ten w buteleczce nie wzbudził mojego zainteresowania. Pomalowałam nim paznokcie tylko z powodu poczucia obowiązku, aby pokazać wszystkie lakiery jakie otrzymałam do testów. Jakie było moje zdziwienie, gdy stwierdziłam, ze na paznokciach jednak zyskuje na wartości! Ale tylko krótkich. Takie zielone szpony zupełnie nie trafiają w moje gusta. Właśnie - czy wspominałam już, że nie przepadam za kolorem zielonym, zwłaszcza na paznokciach? Tu jednak nie tyle mamy do czynienia z kolorem zielonym, ale z odcieniem ubrań moro. Moim zdaniem tak jak w przypadku dwóch pozostałych lakierów, lakier ten idealnie będzie pasował do ciepłych swetrów.
Niestety - już na drugi dzień po pomalowaniu odpadł mi cały płat lakieru... Zmywanie na szczęście bezproblemowe, bez farbowania skórek i paznokci.




Jak Wam podobają się trzej przedstawiciele jesiennej kolekcji Essie Dress to Kilt?
Macie swoich faworytów?

Buziaki,
Sylwia

Poniedziałek z Yankee Candle #3 - Pink Hibiscus

$
0
0
Słyszałyście kiedyś o kwiecie hibiskusa? Ja po raz pierwszy dowiedziałam się o nim będąc na wakacjach w Egipcie. Piłam tam herbatę z hibiskusem, hibiskusem przystrojone były stoły na jadalni... Ogólnie wiele rzeczy było z dodatkiem tego kwiatu, bowiem w Afryce uważa się go za roślinę leczniczą - ma działanie moczopędne (zapobiega zastojom wody w organizmie) i antybakteryjne. Ponadto Hibiskus jest wyjątkowym kwiatem, ponieważ kwitnie tylko jeden dzień! 
Yankee Candle postanowiło, więc wyjść na przeciw tym, którzy chcieliby Hibiskusem nacieszyć się dłużej i stworzyło zapach o nazwie "Pink Hibiscus".



Już w opakowaniu wosk ten przypomina mi zapach jaki czułam będąc na afrykańskich wakacjach. W mojej głowie natychmiast powróciły wspomnienia wymarzonego urlopu - wtedy bowiem bardzo interesowałam się zarówno Starożytnym Egiptem jak i tym współczesnym oraz ogólnie kulturą islamu. Pamiętam jaką ekscytację wywoływały u mnie kolejne zabytki starożytnej cywilizacji oraz przesiąknięte historią mury. I ten charakterystyczny gwar codziennego życia w Kairze... To wszystko właśnie - wołanie na modlitwę, Dolina Królów i piramidy w Gizie, targ w Kairze, spływ Nilem zwieńczone było często hibiskusową herbatą... I to wszystko właśnie moim zdaniem zamknięte jest w wosku Pink Hibiscus.

Wielbiciele zapachu róż powinni być zadowoleni paląc ten wosk, ponieważ jego zapach przypomina właśnie zapach róż, ale jednak gdy "wejdziemy" w zapach poczujemy inne, nieznane dla tych kwiatów aromaty. Woń jest zdecydowanie z kategorii tych ciepłych i otulających. Ja herbatę z hibiskusem (co prawda w saszetkach, więc to nie to samo co w Egipcie) piłam często w okresie jesienno-zimowym toteż kojarzy mi się ona z ciepłem, kocem i przyjemnym odprężeniem. Taki stan relaksu powinniście otrzymać również zapalając wosk w pokoju czy mieszkaniu. Zapach jest dość intensywny, ponieważ jest to ten z kategorii wosków jakie czuć jeszcze na dole, przy wchodzeniu po schodach (mój pokój znajduje się na górze i to tam zapalam woski). Na szczęście jednak nie wywołuje u mnie bólu głowy, nudności czy po prostu nie drażni moich dróg oddechowych - wręcz przeciwnie - uspakaja i sprawia, że mój dom jest jeszcze bardziej moim domem. 



Jeśli macie ochotę zanurzyć się w tym zapachu, polecam zajrzeć na stronę Goodies.pl, gdzie możecie zrobić zakupy z Yankee Candle z dodatkową zniżką -10% na hasło: LAQUER (kod jest do użycia wielokrotnego, upoważnia do zniżki na wszystkie nieprzecenione produkty oraz jest ważny do 31.12.2014 r.).

I standardowo moje pytanie - miałyście? Jak Wam się podoba zapach?

Buziaki,
Sylwia

Annabelle minerals porównanie podkładu kryjącego i matującego + pędzel kabuki

$
0
0
Poprzednio miałyście okazję czytać o korektorze Annabelle Minerals oraz pędzelku języczkowym przeznaczonym do korektorów (KLIK), dziś natomiast przychodzę do Was z postem dotyczącym podkładów matującego oraz kryjącego, a także przedstawieniem pędzla kabuki.






OPAKOWANIE

Podkłady Annabelle Minerals zamknięte są w pojemnikach 4g (30zł) albo 10 g (50zł) (dla porównania korektory dostępne są jedynie w wersjach 4g za cenę 30zł). Jak w przypadku korektorów mamy do czynienia z plastikowymi słoiczkami - proszek znajduje się w tej przezroczystej części, dzięki której możemy kontrolować pozostałą ilość produktu. Podkład chroni plastikowa zaślepka oraz czarna zakrętka ze srebrnym napisem "Annabelle Minerals".
Jak już wspominałam przy okazji opisywania korektora - opakowania są bardzo wygodne i wykonane tak, że nie ma praktycznie szans, aby proszek wysypał się ze słoiczka, np. podczas transportu w walizce, bądź torebce. Słoiczki może nie są bardzo masywne, ale moim zdaniem ich trwałość jest optymalna - miałam już okazję przewozić kilkukrotnie podkład ze sobą i opakowaniu nic się nie stało, a ja nie zanotowałam wydobycia się produktu.


SPOSÓB UŻYCIA

Podkłady mineralne używam w podobny sposób jak korektor - wysypuję trochę proszku na zakrętkę, maczam w produkcie pędzel, a następnie kolistymi ruchami aplikuję na twarz. W zależności od tego czy używam flat topa, czy kabuki (obydwa dostępne na stronie Annabelle Minerals) mogę uzyskać efekt bardziej kryjący (w przypadku pierwszym) lub mniej (w przypadku drugim). Przyznam szczerze jednak, że aplikacja flat topem zdecydowanie bardziej odpowiada mi przy aplikacji podkładu matującego. Przy kryjącym nałożenie podkładu flat topem przyczynia się niestety do tzw. "ciastkowania się" podkładu. 
Kroki do uzyskania pełnego makijażu cery wyglądają u mnie tak: krem do twarzy -> korektor mineralny na brodę (pod oczy - innego rodzaju) -> podkład mineralny -> puder mineralny.



CHARAKTERYSTYKA MOJEJ SKÓRY

Moja skóra jest skórą normalną z tendencją do zmian w strefie T (nadmierne przetłuszczanie, powstawanie nieprzyjaciół - zwłaszcza na brodzie) oraz powstawania naczynek.


CHARAKTERYSTYKA KOLORYSTYCZNA PODKŁADÓW AM

Podkłady Annabelle Minerals możecie kupić w trzech tonacjach kolorystycznych - odcienie beige, natural i golden; z czego każdy z nich ma jeszcze swoje odmiany - od najjaśniejszej do najciemniejszej. Ja wybrałam ten pośredni - natural i w obrębie natural - trochę ciemniejszy niż najjaśniejszy.

SKŁAD 

Mica, Titanium Dioxide, Zinc Oxide, Iron Oxide, Ultramarines

PODKŁAD MATUJĄCY NATURAL FAIR

Jako że podkłady, które opiszę w tym poście różnią się od siebie konsystencją i innymi właściwościami, postanowiłam, że opiszę je oddzielnie. 
Podkład matujący używam już dość spory kawałek czasu, ponieważ przed nawiązaniem współpracy kupiłam go sobie sama. Z tego, co zdołałam zaobserwować, podkład ten ma konsystencję nieco bardziej lepką niż kryjący i po nałożeniu na twarz uzyskuję nim efekt matowości. Przez cały dzień podkład nie spływa mi z twarzy, nie "ciastkuje". Jeśli chodzi o matowość - efekt idealnego matu nie utrzymuje się u mnie cały dzień, ale moim zdaniem jest to rzecz normalna. Po ok. 4 h pojawia się lekkie świecenie, ale jest ono bardzo naturalne i nie wymaga u mnie właściwie użycia pudru, jeśli temperatura nie wzrasta do ponad 25 stopni C.
Pojemność jaką zakupiłam to 10g (4g otrzymałam do testów), jeśli chodzi więc o tę większą pojemność, mam jej jeszcze trochę i przewiduję, że jej żywot zakończy się mniej więcej po pół roku od zakupu - jak nie później (a robiłam jeszcze dwie lub trzy odsypki ;)).




PODKŁAD KRYJĄCY NATURAL FAIR

Niestety ta wersja podkładu zupełnie nie spotkała się z moją aprobatą. Po nałożeniu produktu na twarz pędzlem kabuki efekt był ok - twarz świeciła się bardziej niż zaraz po nałożeniu matującego i niestety podkład uwidocznił pory bardziej niż matujący, ale nic nie zwiastowało "złego".  Otóż  w pewnym sensie efekt ciasta, o którym wspomina wiele dziewczyn w odniesieniu do podkładów kryjących AM, mnie ominął - na policzkach czy czole podkład tylko trochę zmienił swoją konsystencję w ciągu dnia (niestety moja cera nie była tak gładka jak w przypadku matującego podkładu), ale na nosie wręcz proszek uwydatnił suche skórki, a na nieprzyjacielu, który wyskoczył mi pewnego dnia na brodzie, podkład wyglądał jeszcze gorzej - brzydko się na nim "zebrał", co nie zdarzało mi się w przypadku matującego. Ponadto czułam na twarzy efekt maski. Na zdjęciach może nie ma tragedii, ale jeśli mam do wyboru używanie podkładu matującego i tego, to zdecydowanie wybiorę matujący - przede wszystkim za komfort noszenia i idealne stopienie ze skórą.





PODSUMOWANIE

Podsumowując,  w podkładzie matującym zakochałam się dawno i teraz również podtrzymuję swoją opinię o nim. Znalazłam ideał i jak na razie nie mam zamiaru go zmieniać.
Na zdjęciach "po całym dniu" niestety nie udało mi się uchwycić znaczącej różnicy w podkładach. Na żywo jednak w kryjącym widać wchodzenie w bruzdy na twarzy - chociażby pod oczami czy na czole.

PĘDZEL KABUKI

Jak już wspomniałam wcześniej, pędzel kabuki w połączeniu z podkładem mineralnym daje mniejsze krycie i bardziej naturalny efekt. O ile w przypadku podkładu matującego mogę używać i kabuki i flat topa (chociaż wolę ten drugi), to do kryjącego zdecydowanie preferuję właśnie kabuki. Przy podkładzie, który grozi "ciastkowaniem" zdecydowanie bezpieczniej jest go używać - wtedy po kilku godzinach efekt jest dużo bardziej korzystny niż nałożenie flat topem.

Pędzel kabuki jest wykonany z włosia syntetycznego (niestety nie jest zbyt miękkie) oraz posiada bambusową rączkę. Jest dość krótki, więc wygodnie leży w dłoni. Generalnie używa mi się go przyjemnie, ale chyba nadal pozostanę fanką flat topa. Niestety zauważyłam wypadanie włosia w trakcie używania.





A Wy miałyście okazję używać któregokolwiek z podkładów mineralnych AM?
Buziaki,
Sylwia



EDIT: poniżej swatche


Nowości... Jeszcze wrześniowe ;)

$
0
0
Oj, i znów zaspałam z nowościami. Całe szczęście, że denko jest co dwa miesiące, inaczej miałabym podwójne zaległości ;) Dlatego, aby zdążyć jeszcze przed listopadem (a co za tym idzie - nowościami październikowymi) spieszę do Was z nowościami z września!





Zacznę od współprac. Jakiś czas temu napisano do mnie z propozycją przetestowania dwóch produktó Sensilis. Przede wszystkim oprócz dość ciekawej oferty zainteresowała mnie szata graficzna. Uwielbiam połączenie bieli z czarnym w wielu sytuacjach - minimalizm i elegancja to jest to! ;) W każdym razie, obydwa produkty testuję i wkrótce możecie spodziewać się recenzji. Słyszałyście o tej marce?
Matrix Oil Wonders to produkty do testów przekazane mi przez L'Oreal. W użyciu regularnym są szampon oraz odżywka, o których co nieco mogę już powiedzieć. Jak w przypadku Sensilis - wypatrujcie recenzji!


Skoro wspomniałam już o Matrixie, wspomnę również o jesiennej kolekcji Essie oraz dodatku - Rose Bowl, który również otrzymałam od przedstawicielki L'Oreal! Take it outside, Style Cartel i Fall in line mogłyście oglądać TU


Kolejne produkty do testów, które również miałam przyjemność otrzymać to kosmetyki marki Yves Rocher - tusz do rzęs, olejek peelingujący do dłoni oraz maseczka.



Zapas wosków Yankee Candle wraz z tealightami i wymarzonym kominkiem otrzymałam od Goodies.pl. Teraz macie okazję podczytywać posty o tych woskach w każdy poniedziałek wieczorem. Przede wszystkim najbardziej cieszę się z kominka - poszukiwałam kiedyś podobnego, ale wreszcie udało mi się zyskać ten wymarzony :)


Drobny upominek prosto z berlińskiego Lush'a sprawiła mi Gosia :* z okazji obrony. Żel zostawiłam na jakiś wyjazd, bo jest dość mały i poręczny, natomiast krem do rąk używam codziennie przed snem. Muszę stwierdzić, że mimo iż jest malutki, wystarcza już na ok. pół miesiąca. Wystarczy zaledwie trochę kremu, aby odświeżyć moje dłonie. Do tego wyczuwam śliczny i otulający, różany zapach.


Skoro już mowa o upominkach (i to tych zagranicznych ;) to takowy przybył do mnie od Karotki z jej wycieczki po Chorwacji i Wiedniu. Najbardziej chyba cieszy mnie Burt's Bees! No i róż Glowing Peach z Oriflame to jednak mój ideał kolorystyczny! Aczkolwiek teraz jak jestem "zimną blondynką" prawdopodobnie i zimne róże będą mi dobrze pasowały :)


A to masełko żurawinowe od Ani z  Be Healthy. Pamiętacie ją być może jako RosAnn z bloga kosmetycznego. Ania postanowiła teraz pisać o tym jak postanowiła zdrowo żyć :)

Aniu, raz jeszcze dziękuję za prezent, a Twój już na Cibeie czeka! Trzeba tylko ustalić datę spotkania :)


A to dość skromne zakupy z targów kosmetycznych Beauty Forum. Dopadłam wreszcie polecany peeling kawowy z Clareny, poza tym napaliłam się w tej edycji targów na lakiery Morgan Taylor (jeden z nich pokazywałam na blogu - KLIK), oprócz tego z pustymi rękami nie wyszłam też ze stoisk Zoya oraz Orly. Przygarnęłam również czarną kredkę Paese (świetnie współpracuje mi się z brązową wersją!), a miniaturka Batiste to już zakup po-targowy - z Hebe :)


We wrześniu skorzystałam również z promocji -50% i skusiłam się na dawno już znajdujący się na mojej chciejliście tonik oraz na peeling z serii hipoalergicznej. Mój nos mówi mi, że bardzo się z tą serią polubimy! Jako gratis dobrałam otulający balsam do stóp.
Skusiłam się również na płyn micelarny Garnier, który od dłuższego czasu robi furorę w blogosferze - i wcale się temu nie dziwię! Najprawdopodobniej za jakiś czas również dorzucę swoje 3 gr.


Na fali promocji skusiłam się też na dwa lakiery Max Factor (niestety ten mniejszy jest mało trwały), a także korektor L'Oreal Lumi Magique. Potrzebowałam również czegoś do zakrywania przebarwień i wyprysków, więc podczas wizyty w Naturze skusiłam się na korektor KOBO (i także trafiłam na promocję!).


Ostatnia pozycja, która zalicza się do wrześniowych nowości to peeling do ust Full Mellow Raspberry kiss. Nigdy nie miałam do czynienia z peelingami do ust, ale już zastanawiałam się jak mogłam bez nich żyć! Generalnie Full Mellow wydaje się naprawdę dobrze zapowiadającą się marką (i jej właścicielka jest uczciwa - za zwłokę w zamówieniu otrzymałam gratis babeczkę do kąpieli) i bardzo chętnie poznam inne jej produkty!

To tyle na dziś! Chętnie poznam Wasze opinie na temat przedstawionych tu produktów. A może na jakieś się czaicie?
Do następnego!

Sylwia

Poniedziałek z Yankee Candle #4 - Midnight Oasis

$
0
0
Przyznam szczerze, że zaczynam nie nadążać za poniedziałkowymi postami z Yankee Candle oraz za pisaniem innych postów i komentarzami. Kiedy zasiadam do tworzenia kolejnego posta o woskach YC coraz szerzej otwieram oczy ze zdumienia, że to znów czas...
Tym razem przed Wami mocny i bardzo męski zapach Midnight Oasis.





Jako że czasem zdarzy mi się zapomnieć jakiejś nazwy, zastanawiałam się czy nie trafiłam w paczce od Goodies.pl na zapach, który już kiedyś przypadł mi do gustu i był równie męski jak ten. Pomyliłam się. Wosk, o który mi chodziło nosi nazwę Midsummers Night.

Midnight Oasis kojarzy mi się z wieczorami w zagranicznych kurortach Morza Śródziemnomorskiego. W powietrzu czuć wtedy ciepło i wilgoć, a promenadami przechadzają się po kolacji wczasowicze w bardziej lub mniej eleganckich stylizacjach. Za nimi ciągną się również rozmaite mieszanki perfum. Te perfumy czuć u przyulicznych sklepikarzy, czuć również w lobby hotelowym oraz na korytarzach. Midnight Oasis to również ciepłe wody delikatnie dotykające piasku wraz z kolejną falą morską. Moim zdaniem wosk ten jest kwintesencją wakacyjnych wieczorów.


Gdybym miała siegnąć do zakamarków mojej pamięci, musiałabym stwierdzić, że Midnight Oasis jest młodszym bratem Midsummers Night tylko w o wiele łagodniejszym wydaniu. W wosku znajdziemy aromaty cytrusów, drzewa sandałowego i morskiej bryzy. Z całą pewnością więc MO przypadnie do gustu fanom MN.

Przy włożeniu dość małej ilości wosku do kominka woń i tak jest dość intensywna i wypełnia cały pokój. Później przez jakiś czas utrzymuje się w pomieszczeniu. Nie zanotowałam wywołania u mnie bólu głowy czy nudności, co bardzo mnie cieszy, bowiem takie zapachy są jednymi z moich ulubionych.


Jeśli chciałybyście przypomnieć sobie o wakacyjnych wieczorach - niekoniecznie za granicą, ale także tu w Polsce, to zachęcam do wypróbowania Midnight Oasis. Możecie go kupić TU. Zachęcam do użycia kodu uprawniającego do -10% zniżki (kod do wielokrotnego użytku) - LAQUER.

Miałyście już ten wosk? lubicie podobne aromaty do MO lub MN?

Buziaki,
Sylwia

The Body Shop, rumiankowe masełko do demakijażu

$
0
0
Do The Body Shop powoli powracam po dłuższej przerwie. Pierwszy raz zetknęłam się z tą marką chyba w LO kiedy moja przyjaciółka zachwycała się wtedy ich masłami. Pamiętam, że wtedy ceny w sklepie wydały mi się bardzo wysokie, dlatego później nie zaglądałam do TBS'u. A teraz zastanawiam się - dlaczego? Obecnie jest tyle promocji, może wtedy, jakieś 7 lat temu, ich nie było prawie w ogóle?
Przechodząc jednak do sedna postu - dziś opiszę dość kontrowersyjny produkt, który jest przez jednych uwielbiany, przez innych zaś krytykowany.




Rumiankowe masełko do demakijażu to produkt moim zdaniem dość niekonwencjonalny w porównaniu z innymi tego typu - nie przypomina mleczek czy płynów micelarnych. Po odkręceniu metalowej zakrętki naszym oczom ukazuje się gładka, biała, bezzapachowa tafla. Wystarczy, że przez chwilę pomasujemy ją palcem, a zauważamy, że pod wpływem ciepła stworzy się małe odkształcenie. Dzieje się tak, bowiem masełko zamienia się w postać olejku, który rozpuszcza makijaż.

Początkowo nie bardzo wiedziałam jak podejść do tego masełka. Spróbowałam metody, która jest rzekomo najbardziej właściwa dla takich masełek - pomasowałam chwilę masełko, a to, co zostało mi na palcach zaczęłam wmasowywać w cerę - innymi słowy rozpoczęłam proces zmywania makijażu. Było to dla mnie doświadczenie bardzo dziwne. Miałam wrażenie, że raczej rozsmaruję tylko make-up po twarzy, ale nie zauważyłam takiego zdarzenia. Natomiast niemały miałam problem z oczami - tusz, eyeliner i kredka w połączeniu z masełkiem, a raczej olejkiem, który z niego powstał; stworzyły efekt pandy. Generalnie - sposób ten, teoretycznie właściwy, nie do końca przypadł mi do gustu. Jeśli chodzi o wmasowywanie masełka w cerę - do tego jeszcze bym się przyzwyczaiła. Ale rozmazywania makijażu oczu nie zdzierżę...



Wpadłam więc na pomysł, aby użyć wacików. I ten sposób spodobał mi się o wiele bardziej - zwłaszcza dla oczu. Minusem był fakt, że ciągle widziałam na płatku kosmetycznym podkład/bronzer itp. dlatego szło ich więcej oraz korzystałam z większej ilości masełka niż przy wmasowywaniu go dłońmi.
Kiedy jakiś czas temu wypowiedziałam się pod jednym z instagramowych zdjęć Nissiax83, że do tego masełka znacznie wygodniej używa mi się wacików, zostałam zjechana równo przez jedną z dziewczyn. Ja jednak uważam, iż nie ma jednej, właściwej metody dla tego masła. Wszystko zależy od tego, co będzie odpowiadało danej osobie.
Przy końcówce masełka wróciłam do pierwszej metody i teraz myślę, że sposób rozmasowywania masełka na buzi nie zostanie jednak moim ulubionym. Aczkolwiek kupiłam bardzo ostatnio polecany Clinique Take the day off. Może w tym przypadku będzie nieco inaczej.



Jeśli chodzi o bardziej techniczne sprawy - masełko ma dość neutralny zapach; jest bardzo, bardzo delikatny - mi osobiście przypomina nieco zapach kwiatów, ale jest on ledwie wyczuwalny.
Wydajność myślę, że byłaby o wiele lepsza kiedy przez większą ilość czasu używałabym masełka rozmasowując dłońmi, a nie używając wacików. W ten sposób masełko poszło w jakiś miesiąc, natomiast przy pierwszym sposobie zapewne mogłoby starczyć na dużo więcej.

Tak naprawdę mam mieszane uczucia co do tego masełka. Nie do końca zgadzam się ze stwierdzeniem, że skutecznie usuwa makijaż, ponieważ przemywając twarz żelem do mycia twarzy, a potem wacikiem nasączonym w toniku, na płatku kosmetycznym widzę pozostałości po podkładzie. Produkt mnie do siebie nie przekonał, ale liczę na to, że Clinique będzie znacznie lepszy.


A Wy miałyście już tego typu produkty do demakijażu?
Może jesteście zakochane w tym masełku? Chętnie poczytam Wasze opinie:)

Buziaki,
Sylwia

Sensilis, PREMIERE, Illuminating & Age Prevent Eye Cream

$
0
0
Która z Was nie boryka się z cieniami pod oczami niezależnie od tego czy się wyśpi czy nie, ma szczęście. Niestety w spadku dostałam worki, które czasem dość trudno mi jest zakryć i siłą rzeczy w mojej ocenie nie wyglądam dość korzystnie. Kiedy więc przyszła do mnie propozycja przetestowania produktów marki Sensilis, mój wybór padł m.in. na serię Premiere i illuminating age prevent cream, czyli nic innego jak rozświetlajacy krem pod oczy.





Według producenta, krem zapobiega powstawaniu pierwszych zmarszczek mimicznych, pozostawia skórę nawilżoną, a przy regularnym stosowaniu skóra jest wypoczęta i bardziej promienna. Krem ma znacznie zmniejszać oznaki zmęczenia (jak cienie) i skóra ma zyskiwać jednolity koloryt.

Składniki aktywne tego kremu, wspomagające zdrowy wygląd skóry pod oczami, to: 
- kombucha - ekstrakt z czarnej herbaty, aktywny wyciąg z herbaty cejlońskiej bogaty w witaminy z grupy B, probiotyki, polifenole; zapobiega niszczeniu włókien podporowych skóry (kolagenu, elastyny) w procesie glikacji, pobudza wzrost adipocytów, zapobiegając wiotczeniu skóry, poprawia koloryt cery, rozjaśnia ją i wygładza.
- kwas hialuronowy - działanie nawilżające związane jest z bardzo silnymi właściwościami higroskopijnymi. HA w naturalny sposób osłania skórę, tworząc film na jej powierzchni. Ma doskonałe właściwości łagodzące, skutecznie nawilża przesuszoną skórę ze skłonnościami do pierzchnięcia, nadmiernie wysuszoną. Wygładza, poprawia elastyczność, ujędrnia. Dobrze nawilżona warstwa rogowa naskórka staje się bardziej przepuszczalna dla substancji czynnych.
- kwas galakturonowy - chroni przed negatywnymi czynnikami środowiska, nadaje skórze delikatność, przyspiesza odnowę naskórka, nawilża skórę i rozjaśnia ją.
- olej jojoba - odżywia, zmiękcza, nawilża i natłuszcza skórę. Można stosować do każdego rodzaju
cery. Cera sucha produkuje zbyt mało sebum. Zapobiega wysuszeniu skóry, odżywia ją i nawilża. Reguluje wydzielane sebum, przyśpiesza regenerację komórek skóry łagodzi stany zapalne.
- witamina E  - substancja o działaniu antyoksydacyjnym, hamuje procesy starzenia się skóry wywoływane np. promieniowaniem UV lub dymem papierosowym. Jest doskonałym czynnikiem hamującym rodnikowe utlenianie lipidów w naskórku i skórze właściwej. Witamina E wzmacnia barierę naskórkową, dzięki czemu utrudnia wnikanie substancji obcych i zapobiega podrażnieniom, ale także hamuje utratę wody z naskórka dzięki czemu wpływa na poprawę nawilżenia skóry. Zapobiega powstawaniu stanów zapalnych, wzmacnia ściany naczyń krwionośnych i poprawia ukrwienie skóry.
- olej z ziaren ryżu - znajdujący się w oleju gamma-orynazol działa pobudzająco na skórę, przyspiesza powstawanie nowych komórek, powstrzymuje procesy starzenia się skóry. Olej ten silnie chroni skórę przed słońcem, zawiera naturalne filtry UV.
- olej sojowy - zmiękcza skórę, odżywia ją i nadaje jej aksamitność. Dobrze wchłaniany przez skórę,
chroni przed utratą wilgoci.

Krem z serii Premiere zamknięty jest w poręcznej, podłużnej tubce o pojemności 15 ml. Przyznam szczerze, że o wiele bardziej podobają mi się serie kosmetyków Sensilis w szacie graficznej biało-czarnej, ale ta również ma coś w sobie. Powiem więcej - wydaje się ekskluzywna. 



Po wydobyciu kremu z tubki naszym oczom ukazuje się biały krem o nieco wodnistej konsystencji. Kiedy go rozsmarujemy, staje się przezroczysty i wydaje się tłusty - nic bardziej mylnego. Krem jest lekki i szybko się wchłania. 

Jak jest więc z działaniem? Prawdę mówiąc krem nie zrobił na mnie kolosalnego wrażenia. Moim zdaniem to zwykły krem, który co prawda bardzo dobrze nawilża okolice oczu (nie spotkałam się z przesuszoną skórą). Używam jednak tego kremu już przez około 3 tygodnie i ujednolicenia kolorytu skóry oraz zmniejszenia cieni niestety nie zaobserwowałam. Wiadomo, że krem ten nie działa jak korektor, ale mimo wszystko oczekiwałam czegoś "wow". Niestety nie doczekałam się.

Wydajność jest dobra - moim zdaniem standardowa jak na kremy 15ml. Podejrzewam, że Sensilis Premiere wystarczy mi na ok. dwa miesiące użytkowania (przy stosowaniu go codziennie rano).


Podsumowując produkt ten moim zdaniem nie jest wart swojej ceny (z tego, co się orientowałam można go kupić w cenie 80zł wzwyż), a kremy pod oczy o podobnym działaniu zdecydowanie znajdziemy na niższej półce cenowej. Żeby jednak całkowicie nie zniechęcać Was do marki, niedługo opiszę inny produkt, który zdecydowanie przyjemnie mi się używa i widzę dzięki niemu efekty ;)

Jestem ciekawa czy miałyscie styczność z produktami Sensilis? Podobno już jakiś czas istnieją na rynku polskim, chociaż ja o nich nigdy nie słyszałam.

Buziaki,
Sylwia

Poniedziałek z Yankee Candle #5 - Honey Glow

$
0
0
Jesień zadomowiła się już u nas na dobre, a ja powoli przechodzę do tych bardziej otulających, ciepłych zapachów zapachów. Na dziś zdecydowałam się przedstawić Wam Honey Glow, czyli wosk, który pojawił się w ofercie Yankee Candle specjalnie na tę jesień - zalicza się do aromatów owocowych z serii Classic (nie powiedziałabym, że to aromat owocowy, ale niech im będzie ;)




Według Goodies.pl w wosku tym wyczuwalne są aromaty miodu i... Wody kolońskiej! A co ja mogę na jego temat powiedzieć?

Honey Glow to zdecydowanie aromat słodki, mocny i męski. Nauczona doświadczeniem wysypałam małą ilość wosku na kominek i moim zdaniem to wystarczyło, aby w pomieszczeniu roztoczył się przyjemny, mocny aromat, aczkolwiek przebijający się w powietrzu dość delikatnie. Przyznam szczerze, że nie czuję w Honey Glow miodu, zgaduję więc, że tego składnika jest tak naprawdę dość mało w całej kompozycji (dziwi jednak nazwa sugerująca wysuwanie się miodu na pierwszy plan).
Muszę przyznać, że mimo iż jest to mocny zapach, który niekiedy może nieco przeszkadzać, czuć w nim nuty słodko-otulające - sprzyjające wylądowaniu pod kocem z dobrą książką i smaczną, owocową herbatą.

Honey Glow teoretycznie zrobiony na innej bazie, przypomina mi nieco Midnight Oasis - najprawdopodobniej dlatego, że obydwa woski są z kategorii mocnych i przypominających nuty dodawane do męskich wód. Jednak w bohaterze dzisiejszego posta zdecydowanie czuć więcej słodyczy.

Pewnie będę chętnie go palić, jednak Honey Glow mnie nie powalił, możliwe iż przyczyną jest fakt iż na 5 poniedziałków, 3 poświęcone były mocnym zapachom. brakuje mi teraz bardziej korzennych nut, także następne posty będą na słodko, kwaśno i na ostro ;) Zdecydowanie bardziej jedzeniowo.


Przypominam o możliwości kupienia Yankee Candle w Goodies.pl nieco taniej - z -10% zniżką na hasło LAQUER.

Honey Glow jest stosunkowo nowym zapachem, ale może zdążyłyście już się z nim zapoznać?
Czekam na Wasze komentarze!

Buziaki,
Sylwia

Sensilis, Ritual Care, 2 w 1 maseczka i peeling

$
0
0
W poście o kremie pod oczy marki Sensilis (tu) obiecywałam Wam recenzję kosmetyku tej marki, który dla odmiany okazał się bardzo miłym towarzyszem w pielęgnacji mojej twarzy. Tym razem chciałam napisać o produkcie 2 w 1 - maseczce i peelingu z serii Ritual Care.




Producent przeznaczył ten kosmetyk dla osób z cerą mieszaną i tłustą. Jest to maseczka o podwójnym działaniu - oczyszczającym i złuszczającym. Normalizuje działanie gruczołów łojowych, wchłania nadmiar sebum, delikatnie złuszcza naskórek i oczyszcza zatkane pory.

Składniki aktywne znajdujące się w tej maseczko-peelingu to:
- biała glinka z dwutlenkiem tytanu
- złuszczające cząstki jojoby
- kwas mlekowy

Produkt powinno się stosować na dwa sposoby:
-stosując jako maseczkę na twarz: położyć na twarz i pozostawić na 15 do 20 minut do całkowitego zastygnięcia;
- jako kosmetyk złuszczający - rozprowadzić na wilgotnej skórze i masować, zmyć wodą.



Na początek muszę jeszcze pochwalić design samych opakowań serii Ritual Care. Biel z czernią wygląda niezwykle elegancko i minomalistycznie, efekt psują jedynie cieńsze napisy przeznaczenia produktu, które według mnie mogłyby spokojnie znaleźć się z tyłu tubki. Ale przechodząc do użytkowania...

Podczas nakładania maski na twarz moim pierwszym, konsystencyjnym skojarzeniem była pasta - bowiem tak moim zdaniem można najlepiej oddać wygląd tego kosmetyku. Pasta ta posiada malutkie, niebieskawe grudki - to wcześniej wspomniane złuszczające cząstki jojoby, które choć małe, są ostre i muszę uważać, aby masażem nie podrażnić mojej cienkiej skóry. Jeśli mając taką skórę nie będziemy przy użyciu tego kosmetyku dosłownie szorować twarzy, będziemy się cieszyć jej miękkością, gładkością i przede wszystkim odświeżeniem już po zmyciu kosmetyku (zamiast podrażnieniem). Ale o tym za chwilę. Muszę wspomnieć, że przy nakładaniu maski na twarz w pierwszym momencie skóra może nieco szczypać, ale nie jest to uciążliwe i szybko mija.



Produktu używam można powiedzieć, że na trzy sposoby: jako maseczkę - wtedy pozostawiam ją na 15 minut, jako peeling - masuję nim twarz i zmywam oraz od razu jako peeling, a potem maseczkę nie zmywając kosmetyku po wykonaniu nim peelingu. 

Przy zastosowaniu tego przedstawiciela serii Ritual Care jako maseczki, pasta zasycha, co jest właściwe dla glinek - w tym przypadku białej. 

Zanim przejdę do efektów, wspomnę jeszcze o zapachu - jest świeży, bardzo przypomina mi maskę jogurtową z serii śródziemnomorskiej dr Irena Eris, o której pisałam jakiś czas temu. Powiedziałabym, że woń jest typowa dla profesjonalnych kosmetyków pielęgnacyjnych używanych w SPA.

Ale, ale! Czas na chyba jedno z najważniejszych, jak nie najważniejsze, czyli działanie. Trudno mi ocenić czy maska przy stosowaniu raz w tygodniu zdołała znormalizować działanie moich gruczołów łojowych - prawdą jest bowiem, iż nie mam skóry tłustej, ale normalną z tendencją do lekkiego przetłuszczania się w strefie T. Obecnie z przetłuszczaniem cery nie mam zbyt wielkiego problemu - jak się pomaluję rano, tak później nie muszę robić poprawek. Jeśli zaś chodzi o delikatne złuszczenie naskórka i oczyszczenie - zgadzam się z tymi obietnicami w 100%. Moją skórę pasta ta złuszcza i to dość głęboko, po zmyciu maski/peelingu czy też połączenia tych dwóch w jedno za jednym razem czuję odświeżenie na mojej buzi. Trudno to opisać, ale jest to takie uczucie, jakby Wasza skóra zrobiła się wolna od wszelkich zanieczyszczeń i wreszcie zaczęła oddychać. Działaniem tego kosmetyku jestem naprawdę zaskoczona i gdyby nie kiepska moja opinia o kremie pod oczy, chciałabym więcej i więcej. Chociaż też nie wykluczam, że nie będę mojej przygody z Sensilis prowadziła dalej.
Biała glinka i kwas mlekowy są moim zdaniem bardzo dobrym duetem i cieszę się, że to właśnie ten produkt wybrałam do testów - jestem z niego bardzo zadowolona!


Miałyście okazję używać jakiegoś kosmetyku Sensilis? A może używałyście akurat tego?
Czekam na Wasze komentarze.

Buziaki,
Sylwia

Blogowa wyprzedaż

$
0
0
Jeśli jesteście zainteresowane różami The Balm, Essie, MAC i B&BW to zapraszam do kilknięcia w zakładkę "WYMIANA", znajdującą się u góry strony. Możecie też kliknąć w poniższy link :)



Poniedziałek z Yankee Candle #6 - Vanilla frosting

$
0
0
Wiem, że ciągle to piszę, ale... Kolejny poniedziałek nastał! :D Tym razem dla mnie milszy od wcześniejszych poniedziałków z Yankee Candle, ponieważ jest wolny. A poza tym, chcę Wam opowiedzieć o tym jak YC zamknęło w małym wosku kwintesencję słodyczy...




Według Goodies.pl Vanilla frosting "pachnie jak najwykwintniejszy deser – pyszny torcik przełożony kremową masą i oblany muślinowym lukrem. Słodycz miesza się z tu aromatem prawdziwego masła i cudownej, orientalnej, hipnotyzującej wanilii, która iskrzy w powietrzu i wodzi zmysły na pokuszenie. Wosk Vanilla Frosting to niskokaloryczna delicja podana w formie pachnącej tarteletki. Wchodząca w skład linii Simple Home i sygnowana przez markę Yankee Candle propozycja to gwarancja odprężenia i prawdziwa bomba ciasteczkowa, która spodoba się wszystkim wielbicielom słodyczy w zimowym wydaniu."

Bomba ciasteczkowa, która spodoba się wszystkim wielbicielom słodyczy - to zdanie mnie kupiło! Jestem wielką maniaczką wszystkiego co słodkie, czekolada w każdej postaci, batoniki, cukierki, ciastka, ciasteczka i ciasta, a nawet niektóre torty mogłabym jeść do nieprzytomności. Inna sprawa, że ze względu na moje skłonności do tycia, nie mogę sobie na to wszystko pozwolić w takich ilościach jakbym chciała ;) Czy wosk dał mi namiastkę tego, czego nie mogę czasem włożyć do ust? Czy tylko zaostrzył mój apetyt na słodycze?

Vanilla frosting kojarzy mi się z zapachem sernika z delikatną pianką - w wosku czuć słodycz tego ciasta plus coś lekkiego, nieuchwytnego. Przy tym wosk nie jest męczący, jest subtelny i otulający. Cieszę się, że wreszcie dotarłam do takich jedzeniowych zapachów - już nie mogę się doczekać innych!


I jeszcze jedno! Absolutnie nie wywołał u mnie chęci sięgnięcia po coś słodkiego! Czekoladki na zdjęciu też nie ucierpiały ;)


Wosk dostaniecie na Goodies.pl za cenę 7zł. Pamiętajcie, że na hasło LAQUER otrzymacie -10% zniżki.


Miałyście ten wosk?

Buziaki,
Sylwia

Denko ostatnich miesięcy

$
0
0
Zupełnie nie mogłam zebrać się do napisania tego posta. Nie, poprawka! Do zrobienia zdjęć. Puste opakowania są dla mnie bardzo nieustawne i zdecydowanie większą radochę sprawia mi fotografowanie nowości. Ale! Skoro już zbieram puste opakowania i tak bardzo mnie cieszą, więc trzeba się tymi zużyciami pochwalić ;)





Szchwarzkopf, Gliss KurHair Repair - leżał u mnie już dość długo, więc stwierdziłam, że trzeba się nim zainteresować w ramach zużywania wcześniej otwartych butelek. Ten szampon dostałam w "spadku" od Aalimki podczas jednego z naszych pierwszych spotkań, której nie do końca specyfik ten przypadł do gustu. Ja na szczęście na niego nie narzekałam i nabrałam ochoty na wypróbowanie innych szamponów marki. Przede wszystkim szampon Hair Repair ma śmieszny kolor - srebrny metalik. Zapach jest kwestią gustu, mnie na początku nieco drażnił, ale później przywykłam. Jeśli chodzi efekty jest to raczej zwyklak, nie zauważyłam spektakularnych efektów, ale też nie zaobserwowałam destrukcyjnego wpływu na moje włosy. Schwarzkopf nadawał moim włosom miękkość i gładkość. Na pewno też nie przetłuszczał włosów. Jest dość dobry, ale szczególnie mnie nie oczarował.

Receptury Babuszki Agafii, szampon na kwiatowym propolisie - kupiłam na fali szału na kosmetyki rosyjskie, a zaczęłam używać stosunkowo nie dawno. To, co mogę powiedzieć o tym produkcie - na pewno jest szalenie wydajny przy swojej pojemności 600 ml. Mało tego, był tak wydajny, że powoli mnie nudził, mimo iż używało mi się go naprawdę przyjemnie. Dobrze odświeżał włosy, sprawdzał się przy zmywaniu olejów, był bardzo delikatny i zauważyłam, że moje włosy były bardziej zdyscyplinowane - przede wszystkim przestały się puszyć. Myślę, że zdecydowałabym się na niego drugi raz.


Mydła w piance Bath & Body Works pojawiają się u mnie już po raz kolejny. Wciąż zaopatruję się w nie na promocjach i naprawdę czerpię przyjemność z używania ich podczas mycia rąk. Zapachy słodkie, kwaśne, ostre, bardziej korzenne, wszystko jest tu na wyciągnięcie ręki. W tym przypadku White citrus, którego polubiłam za lekko męski zapach i Orange Creamasicle Swirl, który podobał mi się trochę mniej, ale również był uroczym zapachem. Warto wypatrywać promocji w B&BW, jeśli macie dostęp do ich stacjonarnego sklepu, bowiem na sezonowych wyprzedażach można te pianki upolować w naprawdę niskiej cenie, a i w ciągu roku częste są promocje np. 3 za 55zł.



I część dalsza B&BW, tym razem balsam do ciała Paris Amour, który dostałam już dawno od Karotki na urodziny i używałam z namaszczeniem :D Naskrobałam nawet o tym produkcie oddzielny post, gdzie powstały peany na cześć tego zapachu. Jeśli jeszcze nie czytałyście, czy chcecie sobie przypomnieć - odsyłam Was TU.
Wild Berry Tulips to z kolei żel pod prysznic o bardzo owocowym zapachu. Ma w sobie nutkę leśnych owoców, więc dla mnie mycie się nim było samą przyjemnością! Ogólnie żele B&BW są fajne, ale również radzę czekać na promocje. Jak zresztą w przypadku całej marki.


Phenome, Energizing Face Wash to podobno produkt dla... Mężczyzn ;) Ale używając tego żelu do mycia twarzy zupełnie nie zauważyłam jakoby miał być przeznaczony dla płci "brzydszej". Co dowodzi faktu, iż kosmetyki Phenome są bardzo uniwersalne. Jeśli chcecie poczytać o tym produkcie, odsyłam Was do mojego posta - TU.
Phenome Nourishing Bath & Shower Gel - miniaturkę tę otrzymałam od marki jako jedna z kilku dziewczyn, które jako pierwsze wypowiedziały się o swoim ulubionym produkcie Phenome. To była część nagrody. Szczerze mówiąc żel jak żel, nie zachwycił mnie - swoimi właściwościami nie ustępuje innym, a zapach jakoś mnie nie kusił do kąpieli (co nie znaczy, że się nie myłam :DD). Raczej sama z siebie bym go nie kupiła.


Dr Irena Eris, Body Art, Antycellulite Intensywny Krem Redukujący Rozstępy - powiem od razu, że krem rozstępów mi nie zredukował. Nieco ujędrnił skórę i ją wygładził, za co go bardzo polubiłam. Prawdopodobnie dobrze sprawdziłby się podczas podtrzymywania efektów ćwiczeń.
Isana, Krem do Rąk z Mocznikiem 5% - rewelacyjny krem, do którego na bank powrócę! Ma treściwą, zwartą konsystencję - czyli to, co lubię w kremach do rąk. Oprócz tego świetnie nawilża i zapobiega szorstkościom czy pękaniu skóry. Do tego jest tani!
Pat&Rub, Balsam do Rąk Rewitalizujący Żurawina i Cytryna - gdyby większość linii Pat&Rub miało jednak bardziej zróżnicowane zapachy i mniej byłoby w niej cytryny, byłabym entuzjastyczniej nastawiona do marki. Niestety i przy serii rewitalizującej i otulającej brakuje mi jednak na pierwszym planie kolejno żurawiny i karmelu/wanilii. Nie bardzo rozumiem czemu linia jest reklamowana jako jakiś zapach, a w efekcie i tak otrzymujemy cytrynę... Zdaję sobie sprawę, że jest wielu miłośników marki, którym ta cytryna nie przeszkadza, ale mnie ona nieco męczy, gdy w każdej linii zapachowej ją znajduję. Niedawno kupiłam sobie peeling z serii hipoalergicznej - podobno cytryny nie czuć ;)


AA, Technologia Wieku, Ultra Nawilżanie - ten płyn micelarny już kiedyś używałam, a jako że znalazłam go w zapasach, postanowiłam użyć po raz drugi. Moje spostrzeżenia się nie zmieniły - zachęcam do zajrzenia TU.
Fitomed, Płyn Oczarowy do Twarzy - przede wszystkim płyn dość dobry, naturalny skład. Używałam go jako tonik i moim zdaniem świetnie radził sobie z utrzymaniem odpowiedniego poziomu nawilżenia mojej cery oraz bardzo dobrze łagodził wszelkie podrażnienia (czytaj kiedy spaliłam sobie w wakacje nos). Bardzo chętnie do niego powrócę, również w innych wersjach.
Pharmaceris, Sebostatic Matt, Intensywnie Matujący Krem do Twarzy - jeśli potrzebujecie kremu, który utrzyma w ryzach przetłuszczanie się Waszej cery, to powinniście sięgnąć po ten specyfik. Co prawda moja cera nie przetłuszcza się szczególnie silnie (najbardziej w strefie T), więc nie jestem w stanie dać obciąć sobie ręki za to, że i osoby z tłustą cerą będą zadowolone z tego kremu, jednak w moim przypadku sprawdził się naprawdę rewelacyjnie. Co prawda używałam go już po okresie wzmożonych upałów, jednak to m.in. on pozwalał mi na spędzenie całego dnia w pracy bez poprawek. Dodatkowo seria T jest serią dla trądzikowców. Chętnie do niego powrócę latem, żeby sprawdzić jak da sobie radę z upałem.
LUSH, New Charity Pot - czyli krem do rąk i ciała. Nie wiem co prawda jak takim maleństwem miałabym wysmarować swoje ciało, ale załóżmy :) Krem leżał sobie u mnie na szafce nocnej i sięgałam po niego zawsze przed snem. Dawał uczucie otulenia dłoni i ich wygładzenia. Do tego moim zdaniem pachniał nieco różami, a zapach ten zawsze mnie uspakaja. Z tego co się orientowałam, nie ma wersji większej, a szkoda.
Pat&Rub, próbka Balsamu Otulającego do Stóp - no cóż ja mogę powiedzieć... Mimo że wyżej narzekałam na cytrynę w kosmetykach P&R, także w wersji otulającej, co jakiś czas lubię sobie do niej powrócić w nadziei, że wydobędę z niej jakieś pokłady karmelu lub wanilii... Próbka nawilżała stopy naprawdę dobrze, ale jednak oczekiwałabym od wersji otulającej nieco bardziej treściwej konsystencji.
John Masters Organics, Regulujące Serum z Mącznicy Lekarskiej - szerzej opisałam je TU. Produkt jest naprawdę godny Waszej uwagi, więc zerknijcie do posta.
The Body Shop, Rumiankowe Masełko do Demakijażu - również i o nim powstał post. TU możecie przeczytać dlaczego nie przypadł mi do gustu. Przyznaję jednak, że najprawdopodobniej nie do końca dobrze przygotowałam się do jego używania (myślałam, że to produkt do demakijażu jak każdy inny...). Może przy masełku Clinique będzie lepiej :)


Poshe, wysuszacz lakieru - moim zdaniem jako jeden z niewielu nie ściągał lakieru i nie zmienił swojej konsystencji prawie do końca buteleczki. Jedyny mankament to dość szybkie zużycie go - nie wiem w sumie w jaki sposób to działa, bo GTG ma podobną buteleczkę, a schodzi go dużo mniej. Wielki plus za szybkie wysychanie, brak odgniotów i piękny połysk! Raczej jednak do niego nie powrócę z tego względu, iż Seche Vite i GTG mam na wyciągniecie ręki w Super-Pharm.
Seche Vite, miniaturka wysuszacza lakieru - taką miniaturkę miałam już okazję kilka razy używać. Niestety ciągle zauważam duży minus - SV gęstnieje w połowie małej buteleczki, czasem troszkę później. Poza tym nadaje dużo większy połysk niż Poshe i kolejnym mankamentem, jeśli chodzi o miniaturkę jest późniejsze ściąganie lakieru. Ale z tego co wiem, tak dzieje się również w wersji pełnej, którą dopiero będę używać.
Nail Tek, Foundation Xtra - to lakier, który uratował kondycję moich paznokci. Teraz go nie używam i już powoli drżę o kondycję pazurków, aczkolwiek na razie nic się z nimi nie dzieje. Zapewne ponownie zaopatrzę się w niego na zimę,  kiedy moje paznokcie najczęściej są w kiepskim stanie.
W7 Honolulu - dawał piękny, brązowy odcień, bez cienia pomarańczu. Dość długo utrzymywał się na buzi, ale niestety trzeba było uważać, aby nie zrobić sobie nim krzywdy. Oprócz tego był bardzo wydajny, no i tani! Na razie jednak mi się znudził, więc sięgnęłam po coś innego.
Hean, Stay on base, baza pod cienie - tania i dobra - jedyny minus to fakt, że dość szybko zmieniła swoją konsystencję i trudno było ją nakładać na powieki. Inna sprawa, że zbyt często nie maluję powiek.
L'Oreal Lumi Magique - to już moje któreś z rzędu opakowanie tego korektora. Ładnie rozświetla cienie pod oczami i jestem z niego naprawdę zadowolona!
Pierre Rene, Eyematic, kredka pod oczy - niestety dla mnie klapa na całej linii. Dostałam go na jednym ze spotkań blogerek - w kolorze czarnym, który moim zdaniem czarnym nie był - musiałam się nieźle natrudzić, aby cokolwiek było widać. Dlatego niestety zraziłam się do całej serii i raczej póki co pozostanę przy kredkach Paese.

I tyle! Dajcie znać czy miałyście któryś z powyższych produktów.
Buziaki,
Sylwia

Full Mellow, peeling do ust Raspberry Kiss

$
0
0
Nie wiem jak Wy, ale jeszcze jakiś czas temu uważałam peelingi do ust za zbędny gadżet. Ot, taka zachcianka. Przez długi okres używałam szczoteczki do zębów, ale w końcu postanowiłam sięgnąć po produkt specjalnie do pielęgnacji ust stworzony.






Na moje pierwsze spotkanie z peelingiem wybrałam Full Mellow - markę tworzoną przez kobietę mieszkającą w UK. Każdy produkt sygnowany marką Full Mellow jest wykonywany ręcznie, a sprzęt używany do wytworzenia kosmetyków to mikser i... Kuchenka elektryczna. Co prawda wypróbowałam dopiero jeden kosmetyk, ale chętnie powrócę do sklepu w celu przetestowania innych.

Raspberry Kiss to peeling zamknięty w plastikowym, 30g opakowaniu, które zawiera naturalne maliny. W połączeniu z cukrem mają one delikatnie wygładzić usta, a olejek jojoba ma nadać im nawilżenie i miękkość.

Skład: Caster Sugar, Vitamine E, Jojoba Oil, Olive Oil, Mica, Flavour Oil, Dired Raspberries. 


Na dużą pochwałę zasługują kwestie zapachowe. Peeling pachnie naprawdę pięknie! Prawdziwymi malinami - w zależności od tego w jaki sposób najczęściej je spożywacie, prawdopodobnie kosmetyk ten przypomni Wam o letnim deserze ;)
Nabierając peeling na palec wyczuwam grudki cukru, jednak wydaje mi się, że peeling mógłby być nieco mniej wodnisty - za dużo w nim chyba olejków. Aczkolwiek nie mam doświadczenia z innymi produktami tego typu, może jest to ich specyfika.

Masaż peelingiem jest przyjemny, należy jednak przeprowadzać go najlepiej nad umywalką, bowiem czasem nadmiar peelingu skapujący z ust może zaszczycić nie koniecznie tę powierzchnię, którą byście chciały ;) Po przeprowadzeniu masażu najczęściej usuwam ten peeling chusteczką, a resztkami cukru pozostałych na moich ustach nie rzadko się raczę :D


Już po pierwszym użyciu zaobserwowałam wygładzenie warg, przede wszystkim szminka niemal sunęła po ustach. Po godzinie pomadka nadal wyglądała estetycznie i nie osadziła się w zagłębieniach ust. Oprócz wyżej wspomnianego wygładzenia odnotowałam również lekkie nawilżenie - wcześniej po użyciu tej samej szminki czułam nieznaczne wysuszenie warg.

Podsumowując moim zdaniem jest to dobry produkt, nie zbyt drogi, który jest idealnym rozwiązaniem dla osób, które nie mają czasu tworzyć peelingu do ust własnoręcznie. Kosmetyk ten kosztuje 25zł + należy doliczyć jeszcze do tej kwoty koszty przesyłki.

Napiszcie jakie są Wasze doświadczenia z peelingami do ust! Próbowałyście?
A może uważacie za zbędny gadżet, jak ja kiedyś?
Chętnie poznam Wasze opinie!

Buziaki,
Sylwia

3-cie urodziny bloga - ROZDANIE

$
0
0
18.11.2014 r. minęły 3 lata odkąd zaczęłam prowadzić bloga. W zeszłym roku pozwoliłam sobie na posta podsumowującego. W tym roku takowego sobie daruję, ponieważ właściwie nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Dzięki blogowi wciąż poznaję kolejne świetne osoby i mam nadzieję niektóre znajomości utrzymają się długo, długo. W podziękowaniu za to, że jesteście postanowiłam podarować Wam małe upominki. Do wygrania są cztery następujące zestawy:

Zestaw I


Green Pharmacy masło do ciała rumianek i imbir
Green Pharmacy peeling cukrowo-solny olej arganowy i figi






Zestaw II


Lirene tonik 3w1 wybielanie
Lirene Youngy 20+ płyn micelarny





Zestaw III


Essie Carry on
Essie Take it outside





Zestaw IV


Schwarzkopf Schauma fito-kofeina pielęgnujący spray bez spłukiwania
Schwarzkopf Liqid silk ekspresowa odżywka regenerująca



Regulamin:
1. Do rozdania zgłaszać się mogą jedynie blogi z portalu blogspot.com, blogi stworzone wyłącznie do rozdań/konkursów, nie będę brała pod uwagę;
2. Konkurs trwa od dnia 20.11.2014 do 07.12.2014, do godziny 23.59;
3. W konkursie mogą wziąć udział osoby pełnoletnie oraz osoby niepełnoletnie posiadające zgodę opiekuna;
4. Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest bycie obserwatorem bloga lacquer-maniacs.com;
5. Warunki dodatkowe: polubienie fan page'a mojego bloga na FB (+1 pkt);
6. Zwycięzcy zostaną wyłonieni w wyniku losowania podanej przez siebie nagrody w komentarzu;
7. Wyniki konkursu podam najpóźniej tydzień po jego zakończeniu;
8. Nagrody wysyłam tylko na teren Polski.
 
Wzór:
 Obserwuję jako -
email -
Lubię Twój blog na FB  TAK/NIE  jako (nick/imię i pierwsza litera nazwiska)
Wybieram zestaw nr - 
 
Powodzenia!

Nowości jeszcze październikowe ;)

$
0
0
I znów z opóźnieniem nowości październikowe. Muszę się wyrobić przed kolejnym miesiącem! :D Może zdobycze listopadowe pojawią się w odpowiednim dla nich momencie ;)






Na początek lakiery - w październiku jak widzicie przybyło mi ich kilka - Orly Smolder - zakochałam się w nim podczas mojej wizyty u Aalimki i po prostu musiałam go mieć! Po zakupie męczyłam przez jakiś czas. Jest cudowny i dziwię się, że kiedyś jak udało mi się wygrać miniatury Orly stwierdziłam, że lakier zupełnie do mnie nie pasuje. Byłam młoda i głupia! :D
Orly FX dorwałam również u Aalimki, w poznańskim TK MAXX za jakieś 10-12zł? Jeszcze nie miałam go na paznokciach, ale wydaje mi się, że będzie idealny zarówno jako top jak i jako noszony solo. Morgan Taylor New York State of Mind mogłam sobie wygrzebać z kosza Kamili przeznaczonego dla lakierów na oddanie. Ostatnio mój szał na lakiery MT wzrósł, więc bardzo się ucieszyłam kiedy moja mała kolekcja mogła powiększyć się o kolejnego Morganka.
Essie Aruba blue spodobało mi się dzięki... Taaak, Aalimce! No i Life też kupiłam przez nią, ale jak się okazało, nie ten numerek, który powinnam. Widzisz Kamila?! Jesteś kusicielką do kwadratu!


Masełko do demakijażu TBS do gustu przypadło mi średnio, ale nadal nie rezygnuję i próbuję coraz to nowych ich produktów. Tym razem sprawiłam sobie krem do rąk Honeymania. A jeśli już jesteśmy przy masełkach, to jak widzicie skusiłam się na Clinique Take The Day Off. Zobaczymy jakie będą moje wrażenia.
Zmywacz Life kupiłam zmuszona końcówką mojego ulubionego zmywacza z Essence. A jako że nigdzie nie było w pobliżu Natury, musiałam zadowolić się tym. I szczerze mówiac, najgorszy on nie jest :)


A to już przesyłka od Yves Rocher z najnowszą, świąteczną kolekcją. W udziale przypadł mi zapach czarnych owoców. Zawsze zatracałam się w woni roztaczającej się przez kosmetyki o tym właśnie zapachu, dlatego przesyłka jakby była stworzona dla mnie! Dostałam puder do ciała (którego jeszcze nie używałam... Ciekawa jestem jak działa. Ktoś już miał z nim styczność??) i mydło do rąk.


A to prezenty urodzinowe od przyjaciółek. Jak pewnie niektóre z Was wiedzą, w październiku obchodziłam urodziny. Książka "Jak przestać się martwić i zacząć żyć" przyda mi się na obecnym etapie mojego życia, ale wisienką na torcie był krem do rąk z It's skin. Pachnie, a przede wszystkim wygląda jak zmielone ciasteczka Oreo! Dziękuję dziewczyny raz jeszcze :*


Kolejna książka i lakiery to prezent od Aalimki i Zu maluje, także na urodziny. Ksiażka zapowiada się bardzo interesująco, muszę tylko skończyć te 4, które zaczęłam :P A z lakierem, którego tak poszukiwałam niestety się nie udało, jednak jest bardzo podobny do pierwowzoru. Dziękuję kochane :*


Pocztówka i mydełko prosto z Krety to podarunki od mojej sis Natalii. Dziękuję, wywołałaś wspomnienia no i uraczyłaś mnie pięknie pachnącym mydełkiem :*

To wszystko z nowości październikowych. Myślę, że nadal ilość kupowanych przeze mnie produktów znajduje się na optymalnym poziomie. Już wkrótce nowości listopadowe.

Buziaki,
Sylwia

Poniedziałek z Yankee Candle #7 - Sweet Apple

$
0
0
Jak może zauważyłyście, albo i nie ;) Ostatniego poniedziałku z Yankee Candle nie było. Bo czasem trzeba wrzucić na luz, zwłaszcza jak się ma napięty okres :)

Dziś poczytacie o niczym innym tylko o... Jabłkach! A raczej cudownym ich aromacie unoszącym się po zapaleniu wosku Yankee Candle Sweet Apple.

Kojarzycie zapach czerwonych jabłek leżących w miskach, w Waszych kuchniach/jadalniach/salonach? A może miałyście okazję własnoręcznie zbierać jabłka? Jeśli któreś ze skojarzeń przemówiło Wam do wyobraźni, możecie być pewne, że ten sam zapach poczujecie, gdy tylko odpalicie choćby najmniejszy kawałek wosku Yankee Candle Sweet Apple. 

Twórcy kompozycji zapachowych Yankee Candle spisali się na złoty medal i z ręką na sercu mogę napisać, iż chyba jeszcze nie miałam okazji wąchać tak wiernie oddanego zapachu! Paląc Sweet Apple w kominku możecie być pewni, że w Waszym mieszkaniu roztoczy się woń najprawdziwszych, czerwonych jabłuszek. Wosk oddaje zapach jabłek w dość intensywny sposób, aczkolwiek absolutnie niemęczący dla nozdrzy.


Sweet Apple stworzył w moim pokoju namiastkę zapachu wakacji, beztroski, przyjemnej słodyczy. Ciekawa jestem czy inne owocowe woski YC potrafią równie perfekcyjnie oddać zapach ich inspiracji.

Przypominam o kodzie rabatowym -10% na produkty Yankee Candle w sklepie Goodies.pl. Kod ważny jest do 31.12.2014 r. - LAQUER.

Miałyście Sweet Apple?
Buziaki,
Sylwia

Douglas Color Expert - moja przygoda z dobieraniem idealnego podkładu

$
0
0
Słyszałyście o Douglas Color Expert? To innowacyjne rozwiązanie po raz pierwszy wprowadził Douglas w celu jeszcze dokładniejszego doboru podkładu. Zainteresowane? Czytajcie dalej!

DCE to nic innego jak elektroniczne urządzenie, które przykłada się (po zmyciu makijażu z całości buzi lub w wybranym jej miejscu) do skóry czoła, policzka i podbródka. Następnie na urządzeniu pokazuje się pomiar koloru wraz z określonym identyfikatorem. Kolejnym krokiem jest wpisanie przez konsultanta Douglasa numeru pomiaru do aplikacji perfumerii, aby po chwili odczytać dobrane indywidualnie do koloru naszej skóry odcienie kosmetyków konkretnych marek dostępnych w perfumerii. Aplikacja dobiera podkłady, korektory, pudry oraz kremy BB/CC.

Dzięki zaproszeniu od Douglas Polska udałam się na analizę kolorystyczną z użyciem Douglas Color Expert. Analizy tej dokonałam w Arkadii i spotkałam się z naprawdę profesjonalnym przyjęciem ze strony jednej ze sprzedawczyń. Moja twarz została poddana demakijażowi (oprócz oczu), a następnie pomiary zostały pobrane z czoła, policzka i podbródka. Według DCE mój kolor to W305. 


 


Aplikacja zaproponowała mi następujące produkty:



Po krótkim namyśle wiedziałam, że chciałabym przetestować podkład Bobbi Brown, jednak jak się okazało odcień dobrany przez aplikację był dla mnie nieco za ciemny. Wraz z konsultantką Douglasa stwierdziłyśmy, że idealny będzie Warm Ivory nr 1. I to był strzał w 10! Podkład genialnie stopił się z odcieniem mojej skóry, a nawet nieco naturalnie ją przyciemnił.




Jakie są moje odczucia? Przede wszystkim sprzedawca Douglasa nie może polegać jedynie na Douglas Color Expert - jak widać nie zawsze aplikacja potrafi idealnie dobrać odcień danego kosmetyku. Na pewno jest jednak pomocna w podpowiedzi jakie marki mogą wchodzić w grę przy doborze podkładu. 

Marki, które znajdziemy w aplikacji to: Giorgio Armani, Dior, Guerlain, Yves Saint Laurent, Clarins, Estee Lauder, Lancome, Bobbi Brown, Collistar, NYX, Sensai, Artdeco, IsaDora i Clinique.

Pomiaru możecie dokonać bezpłatnie w wybranych perfumeriach Douglas Polska.

Podzielcie się w komentarzach informacją czy miałyście okazję dobierać podkład Douglas Color Expert? A może dopiero usłyszałyście do aplikacji i zaciekawiło Was jej działanie?


Moja codzienna pielęgnacja twarzy

$
0
0
Dziś postanowiłam napisać o produktach pielęgnacyjnych, które obecnie używam do twarzy. Nigdy nie było u mnie takiego posta, ale też nigdy nie zdarzyło mi się używać na raz tylu świetnych produktów. Dlatego też będzie to post ze zbiorowymi, małymi recenzjo-opiniami na temat pokazanych w nim kosmetyków.






Produkty, które widzicie na zdjęciu używane są przeze mnie codziennie, jedne mają swój stałą porę dnia, inne używane są jak najdzie mnie ochota.

Garnier, płyn micelarny 3 w 1


Nie dziwę się, że tyle zachwytów pada w blogosferze (i poza nią) w kierunku tego płynu micelarnego! Z makijażem oczu radzi sobie rewelacyjnie (zarówno z tym delikatniejszym jak tusz do rzęs, eyeliner i kredka jak i z mocniejszym), nie pozostawia tłustej mgiełki i nie szczypie. Z demakijażem twarzy również mu po drodze - jest w stanie skutecznie i szybko usunąć wszystko, co zaaplikowałyśmy na buzię. Ponadto jest bardzo wydajny, kosztuje 20zł (a jeśli upolujemy go na promocji, to nawet i mniej! Ostatnio w Super-Pharm można go zdobyć za ok 14 zł) i jest dostępny we wszystkich drogeriach typu Rossmann, Natura, czy wyżej wspomniany SP. Z pewnością zasłużone są również porównania go do różowej Biodermy. Jak dla mnie numer jeden i myślę, że pobił wszelkie stosowane przeze mnie płyny micelarne. Będę wracać bankowo!

Foreo Luna, szczoteczka soniczna do twarzy


Już po pierwszym jej użyciu byłam zaskoczona gładkością skóry. Tego nie da chyba żaden peeling! Początkowo podchodziłam szczoteczki sonicznej Foreo Luna jak pies do jeża - zawsze bowiem przyzwyczajona byłam do używania po prostu żeli do mycia twarzy czy innych podobnych specyfików. Teraz w oczyszczaniu buzi miała pomóc mi szczoteczka na baterię, w dodatku w dość nietypowym jak na szczoteczki kształcie i z dziwnymi... Wypustkami. Brzmi kosmicznie, ale myślę, że na dłuższą metę Luna ma szansę na przekonanie mnie do siebie na długi, długi okres czasu. Niestety nie jestem jeszcze w stanie stwierdzić jej dobroczynnego działania na pory, ale mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni. Od razu chciałam zaznaczyć, że mam dość gładką cerę, nie mam problemu z nadmiernym pojawianiem się na niej wyprysków (taki problem od czasu do czasu pojawia się na brodzie - kiedyś występował on częściej), więc u mnie kolosalnej różnicy w kondycji cery mogę nie zauważyć. Ale to temat na dłuższą recenzję, której możecie się spodziewać ;)

Lush, Angels on bare skin


Nie pamiętam chyba żadnego czyścika do twarzy, który pozostawiałby moją cerę matową i tak gładką jak robi to Angels on bare skin od Lush. Początkowo wkurzała mnie aplikacja i wszędzie rozsypujące się części kosmetyku. Ale z czasem przywykłam i do tego, i do dość specyficznego dla mnie zapachu - teraz cieszę się właściwościami. To drugi kosmetyku Lush po malutkim kremie do rąk, który chwycił mnie za serce. Teraz pozostaje mi jedynie powiedzieć: "Dobra, jest już sklep Kiko, teraz poproszę Luh!" ;)

Oriflame, Nature Organic, Acai & Pomegranate


Ten żel do mycia buzi kupiłam za sprawą Karotki, która w którymś z postów chwaliła ten produkt. Akurat szukałam czegoś owocowego do mycia buzi na upały, a jak widać, żel ten dopiero wylądował w mojej pielęgnacji teraz. I absolutnie tego nie żałuję! Generalnie nie przepadam za Oriflame, mimo że moja koleżanka ze studiów kupowała u nich i była w stanie mi coś z tej marki bądź Avonu załatwić. Tyle w końcu było produktów wokół!
Emulsja ta przede wszystkim ma piękny, bardzo orzeźwiający zapach granatu, który w kosmetykach uwielbiam. Ponadto świetnie nadaje się jako jedna z części duetu z Foreo Luną. Produkt Oriflame nie daje może solo tak świetnych efektów jak czyścik Lush opisany wyżej jednak mycie nim może być przede wszystkim szybsze (bez gimnastyki z wypadającymi skrawkami jak w przypadku Angels on bare skin, a zapach pobudzać z rana. Bardzo przyjemny produkt!

AA, Technologia wieku, Cera mieszana, starter matujący pod makijaż


Nie sądziłam, że starter ten pozwoli mi na zmatowienie cery wraz z jednoczesnym jej nawilżeniem. Kosmetyku tego używam codziennie rano jako krem do twarzy. Myślę, że połączenie go z podkładem matującym Annabelle Minerals oraz pudrem do twarzy Lily Lolo jest dobrym sposobem na brak jakichkolwiek poprawek w ciągu całego dnia w pracy. Moja cera nie jest może idealnie matowa po 8h w biurze, ale świeci się w sposób naturalny, bez efektu żarówy. Jestem pozytywnie zaskoczona, że starter nie podkreśla suchych skórek i nie przesusza.

Lirene, Dermoprogram, cera sucha. regenerująco-nawilżający krem odżywczy na dzień i na noc


Kremu Lirene używam na koniec mojego pielęgnacyjnego dnia, czyli wieczorem. Po jego nałożeniu buzia się dość widocznie świeci, ale nie przeszkadza mi to, bo i tak zobaczą mnie tylko domownicy. Krem pozwala mi na zachowanie odpowiedniego poziomu nawilżenia cery - to taka równowaga dla startera matującego używanego rano. Jest dość tłusty i generalnie nie do końca przeznaczony do mojej cery - mam cerę normalną ze skłonnościami do zmian w strefie T. Nie zauważyłam jednak z tego tytułu wzmożonego powstawania nieprzyjaciół czy też podskórnych gul. Jestem w pełni zadowolona i mogę polecić dla nawilżenia buzi. Jeszcze jedno! Krem jest dość wydajny - używam go już jakieś 2 tygodnie, a praktycznie jeszcze prawie nic nie zużyłam!

To tyle z produktów pielęgnacyjnych do twarzy, które chciałam dziś wyróżnić. Stosuję jeszcze oczywiście wodę termalną Uriage jako tonik (ale jeszcze zbyt krótko, aby się tu znalazła) oraz dwa kremy pod oczy, jednak żaden z nich nie zachwycił mnie na tyle, bym tutaj o nim wspomniała.
A Wy macie jakieś hity pielęgnacyjne do twarzy?

Buziaki,
Sylwia

MAC Dame

$
0
0
Gdy nabrałam ochoty na róż w odcieniu chłodnym pomyślałam od razu o Well Dressed i poszłam z do MAC z zamiarem kupna tego popularnego kosmetyku.Sprzedawczyni jednak stwierdziła, że na mojej skórze nie będzie on tak dobrze widoczny jak Dame. Nałożyła mi go na policzki, ja uznałam, że jest naprawdę fajnie i wyszłam z zakupem. Wciąż jednak w głowie mam Well Dressed... Czy słusznie?



 

Dame zamknięty jest w okrągłym, czarno-przezroczystym, plastikowym opakowaniu, które charakterystyczne jest dla kompaktowych kosmetyków MAC.


Dame Powder Blush określony jest na stronie jako "wyrafinowany niebieskoróżowy (satin)".  I rzeczywiście w środku znajduje się główny bohater posta w formie prasowanego, różowego pudru z milionem delikatnych drobinek nieśmiało opalizujących na kolor niebieski. Nie musicie się jednak martwić, że będziecie lśniły niebieską poświatą, bowiem efekt drobinek na policzkach jest prawie niewidoczny. Nie potrafiłam również dopatrzeć się niebieskiego połysku mojej skóry muśniętej Dame.


Z całą pewnością mogę stwierdzić, że różem tym nie zrobicie sobie krzywdy (mam również róż Baby don't go z serii Pro Longwear Blush używany jako bronzer i jest równie bezpieczny), pierwsza warstwa kosmetyku położona na policzki jest praktycznie niewidoczna - dzięki temu możemy dowolnie stopniować Dame aż uzyskamy pożądany przez nas efekt. Róż rozprowadza się naprawdę rewelacyjnie i z nim nigdy nie osiągnęłam sytuacji zebrania się kosmetyku w większej ilości, w danym miejscu twarzy oraz trudnością z jego rozprowadzeniem.


Jeśli chodzi o trwałość nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Inna sprawa, że różu tego nie nakładam zbyt dużo, daje on efekt naprawdę delikatny i trudno, aby utrzymywał się idealnie cały dzień po podpieraniu ręką głowy, położeniu jej na poduszce podczas poobiednej drzemki czy ślęczeniu na ramieniu chłopaka ;) Jeśli jednak takich kaprysów nie mam, pod koniec dnia wciąż widzę Dame na mojej buzi.

Podsumowując, wciąż jestem ciekawa bardzo popularnego Well Dressed, ale z Dame jestem bardzo zadowolona, ponieważ to róż w odcieniu idealnego chłodu - taki, jakiego szukałam. 




Jestem ciekawa czy macie jakieś ulubione róże z MACa lub po prostu takie, z których jesteście zadowolone? A może mogłybyście polecić dobre róże z innych firm? Czekam na Wasze komentarze!

Buziaki,
Sylwia




Viewing all 224 articles
Browse latest View live