I znów kolejny, podsumowujący post. Tym razem denko! Trochę mi się tego nazbierało przez miesiące kiedy denek nie robiłam. Nie jestem nawet w stanie powiedzieć z jakich miesięcy jest to denko, podejrzewam jednak, że z ostatnich dwóch ;) Ale koniec tych dywagacji, zaczynamy!
1.
Maska śródziemnomorska SPA Resort Capri dr Irena Eris, którą opisywałam
TU. Te z Was, które miały okazję czytać recenzję wiedzą już, że w masce wprost się zakochałam i używałam ją z wielką przyjemnością. Ale wszystko się kiedyś kończy i na nią przyszła pora denka :) Jeśli chcecie wiedzieć więcej - odsyłam do linka.
2.
Yves Rocher, żel pod oczy Elixir 7.9,żel ten posiada w sobie malutkie drobinki rozświetlające, które nadają świeżego blasku niezwykle delikatnej i cienkiej skórze pod oczami. Bardzo przyjemnie używało mi się tego kremu, stwierdzam, że był naprawdę wydajny (ale używałam go jedynie na dzień, na noc używałam czegoś bardziej treściwego). Jeśli chcecie poczytać o nim więcej, odsyłam do posta:
KLIK
3.
Make Me Bio, krem do twarzy Beauty Face, bardzo treściwy i niestety nieco tępy w rozsmarowywaniu krem. Mimo to, mam wrażenie, że był jednym z kosmetyków, które pozwoliły mi na nawilżenie twarzy przy jednoczesnym powstrzymaniu wynurzania się nieprzyjaciół. Zapewne wróciłabym do tego kremu, gdyby nie wkurzająca mnie pod koniec używania konsystencja. Więcej o tym kremie
TU.
4. Bandi, Gold Philosophy, krem pod oczy, to chyba najdłużej eksploatowany przeze mnie krem pod oczy. Co prawda używałam go jedynie na noc i nie pamiętam kiedy dokładnie zaczęłam stosować, ale szczerze mówiąc to aż miałam go dość :D Bo ile można używać wciąż tego samego kosmetyku? Jako nawilżacz sprawdził się dość dobrze, jednak moim zdaniem pasować będzie jedynie osobom, które nie potrzebują zbyt dużego nawilżenia strefy pod oczami. Nie polecam zatem kremu osobom dojrzałym. Przyznam się, że nie zużyłam produktu do końca, ponieważ jakieś dwa miesiące temu stracił ważność. A ja jakoś nad tym nie ubolewam ;)
5. Yves Rocher, krem do twarzy Elixir 7.9, kremu tego używałam w zeszłym roku, następnie przestałam i przeniosłam się na inne. Nie dawno zajrzałam do szuflady z zaczętymi i nieskończonymi produktami i postanowiłam ostatecznie wydenkować ten krem. Konsystencję ma dość treściwą, kremową z lekkim dodatkiem żelowej. Przez ostatni miesiąc używałam go jako krem na dzień i w tej roli spisywał się idealnie. Szybko się wchłaniał, czułam, że mojej skórze dostarczana jest porcja nawilżenia, a makijaż nie rolował się. Podsumowując - fajny produkt, ale nie polubiłam się z nim na tyle by do niego wrócić. Ponadto niestety swoje kosztuje.
![]()
6. Lirene Dermoprogram, balsam do ciała Rubin Charm, ten balsam pokochałam od pierwszego użycia! Co prawda nie przepadam za błyskiem dyskotekowej kuli, ale błysk ten mimo że różowy, był dość subtelny. Śmiesznym zjawiskiem było też lekkie barwienie skóry na różowo. Nawilżaczem Rubin Charm był dość dobrym, aczkolwiek nie zaliczyłabym go do treściwych produktów do ciała. Ale ten zapach... Mi osobiście kojarzył się z drogimi, eleganckimi perfumami. Moim zdaniem dość fajny gadżet na okres świąteczno-sylwestrowy.
7. Green Pharmacy, krem do stóp odświeżający i ochronny, za marką Green Pharmacy szczególnie nie przepadam, bowiem ich produkty do włosów nieco mnie zraziły do siebie. Ten krem jednak muszę pochwalić za wydajność oraz bardzo dobre nawilżanie i zmiękczanie skóry stóp. Z tego, co wiem jego cena także jest przystępna, a skład również niezły. Jeśli miałabym możliwość powrócić do tego produktu, w sumie nie wahałabym się.
8. Original Source, żel pod prysznic Lemon & Tea Tree, bardzo cytrusowy i bardzo odświeżający. Moim zdaniem zapach idealny na upały, chociaż ja podczas upału tego żelu nie używałam. Generalnie żele OS lubię, nie wysuszają mi skóry, nie uczulają mnie i nie pozostawiają tłustego filmu na skórze. Lubię od czasu do czasu wracać, zwłaszcza gdy pojawiają się limitki.
9. Le Petit Marseillais, żel pod prysznic Peche Blanche & Nectarine, jak tylko żele tej znanej, francuskiej marki pojawiły się w sklepach, a w radio zabrzmiała nieco wkurzająca mnie reklama "le peti maseje", pobiegłam do Super-Pharmu w przerwie w pracy i nabyłam swój pierwszy żel tej kultowej firmy. Najbardziej spodobał mi się właśnie zapach białej brzoskwini i mandarynki. Produkt umilał mi kąpiele pod prysznicem, podobała mi się jego delikatna konsystencja i to, że jego zapach wypełniał całą łazienkę. Myślę, że mogę powrócić w celu wypróbowania pozostałych zapachów.
10. Bath & Body Works, Sparkling Blackberry Woods, chyba nie znam żeli pod prysznic, które mają bardziej słodsze i intensywniejsze zapachy niż jedna z ulubionych marek Amerykanów - B&BW. I tym razem podczas używania jednego z nich, w moje nozdrza uderzała gwałtowanie słodko-owocowa woń. Od czasu do czasu powracam do tych żeli, jednak polecam polować na promocje ;)
11. Soap & Glory, Clean on me, żel pod prysznic, moja przygoda z Soap & Glory rozpoczęła się miniaturką żelu pod prysznic. W konkursowej wygranej otrzymałam również masełko, ale jego zapach tak spodobał się mojej Mamie, że jej go oddałam. Woń żelu jest jednak równie piękna co masełka - aż zaczęłam żałować, że marki tej nie ma w Polsce. Niewykluczone, że kiedyś spróbuję na własną rękę zaopatrzyć się w produkty marki po tak udanym starcie.
![]()
12. Pat & Rub, peeling do ciała, wersja otulająca, wersja otulająca w blogosferze została już owiana legendą sprawiającą, że chyba praktycznie każda z nas chciałaby wypróbować produkt z tej serii. Ja wybrałam m.in. peeling. I szczerze mówiąc, mam mieszane uczucia. Jeśli chodzi o zapach to moim zdaniem na pierwszy plan wysuwa się tu aromat karmelu i wanilli, czyli zupełnie inaczej jak w kremie do rąk, gdzie dominują nuty cytrusowe. I to bardzo mi odpowiada. Natomiast z użyciem było już gorzej - peeling jest lepki i mam wrażenie, że nie dość ostry, aby mógł złuszczyć martwy naskórek. Po jego zastosowaniu i wyjściu spod prysznica miałam wrażenie, że moja skóra jest lepka. Z tych różnych względów raczej tego peelingu już nie kupię.
13. Yves Rocher, złuszczający żel pod prysznic o zapachu truskawek, za peeling robić by nie mógł, aczkolwiek posiadał w sobie sporo delikatnych drobinek złuszczajacych. Żel stosowałam codziennie i nie zauważyłam, aby ta częstotliwość źle wpłynęła na stan mojej skóry.
14. Bath & Body Works, piankowe mydło, Aloha Orchid, jeden z ładniejszych zapachów w Bath & Body Works jeśli chodzi o mydła. Rozwodzić się nad tym produktem nie będę, bo zapewne większość z Was wie, że jestem fanką tych mydełek i chętnie zaopatruję się w nie przy każdej możliwej okazji cenowej.
![]()
15.
Make Me Bio, Almond Scrub, o tym peelingu pisałam
TU. Pod koniec słoiczka, używałam go jako produktu do codziennego oczyszczania mojej cery - rano oraz wieczorem po zmyciu makijażu. Dodawałam nieco więcej kropel wody, aby drobiny były mniej szorstkie. Sposób na to, że peeling może być również proszkiem do mycia twarzy odkryłam dopiero po opublikowaniu posta. Dodatkowym atutem jest skład scrubu. Z pewnością warto interesować się marką Make Me Bio - ciekawe co jeszcze ma w zanadrzu?
16. Make Me Bio, Clean Powder, właściwie spisuje się tak samo jak Almond Scrub przy dodaniu do niego większej ilości wody. Dobrze oczyszcza, ale chyba jest nieco bardziej tępy w użyciu niż AS. Przy tym jednak jest delikatny, a skóra po jego użyciu ukojona. Nie próbowałam robić z niego maski, ale niektóre dziewczyny w tym celu mieszają go z olejkami. Na pewno produkt wypróbować warto, a ja za jakiś czas jeśli miałabym okazję powrócić do tego produktu to chętnie bym to zrobiła :)
17. Biały Jeleń, żel do mycia twarzy, to mój pierwszy produkt białego jelenia i zarazem udane spotkanie. Żel jest delikatnie i dobrze oczyszcza z resztek makijażu. Mam jednak co do niego jedno "ale". Moim zdaniem jest o wiele za rzadki, wręcz wylewa się z dłoni zanim zdążę zaaplikować go na twarz. Mimo to nie wykluczone, że spotkamy się ponownie.
18. Bingo Spa, peeling błotny z kwasami, jak nie lubię Bingo Spa i uważam, że niesłusznie reklamuje się takimi naturalnymi kosmetykami, to z tym peelingiem polubiłam się bardzo! Co prawda ani wygląd ani zapach nie należą do najładniejszych/przyjemniejszych, to zdzieranie ma na najwyższym poziomie! Drobiny są dość ostre, jednak przy mojej wrażliwej i cienkiej cerze nie zrobiłam sobie krzywdy. Polecam bardzo!
19. Cleanic, chusteczki do demakijażu, o tych chusteczkach pisałam już wielokrotnie, a jako że w sierpniu miałam wyjazd do Sopotu, oczywiście się na nie skusiłam. Moim zdaniem dużo lepiej działa wersja z płynem micelarnym niż zwykła. Ta druga bowiem jest mniej nasączona płynem.
20. Rival de Loop, płyn micelarny, kupiony jakiś czas temu w celu zabrania na wyjazd. Zapomniany i wyciągnięty z szuflady, kiedy zapasy demakijażowe w pełnych butlach już się skończyły, a nie zdążyłam zrobić kolejnych. I co? Ano muszę przyznać, że dość dobrze! Nie musiałam używać zbyt wielu wacików przy zmywaniu make-up'u, gdybym więc miała częstszy dostęp do Rossmanna mogłabym się nawet pokusić o większą butelkę...
21. Dr Irena Eris, żel micelarny, to jeden z nielicznych produktów micelarnych do demakijażu, który naprawdę, ale to NAPRAWDĘ mnie oczarował. Tę miniaturkę otrzymałam po wizycie w Instytucie Kosmetycznym dr Irena Eris na zabiegui chętnie zaopatrzyłabym się w pełną wersję.Produkt naprawdę koił moją skórę, pozostawiał ją gładką, a do tego nawilżoną. Brzmi jak opis "zwykłych" płynów micelarnych, ale ten miał w sobie coś jeszcze, czego nie zdążyłam uchwycić podczas stosowania tej próbki. Niestety żel nie jest zbyt tani - kosztuje nieco ponad 60zł, ale poważnie zastanowię się nad jego kupnem.
22. AA Skinfuture, płyn micelarny do demakijażu twarzy i oczu, dobrze zmywał makijaż, nie szczypał w oczy i nie wysuszał skóry, ale mimo to nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia. Nie zaiskrzyło, chociaż produkt poprawny i jeśli kiedyś zdarzy się Wam myśleć nad jego zakupem, to można brać :)
23. Elizabeth Arden, Green Tea, dostałam w spadku od mojej Mamy, która używała tej wody jeszcze kiedy ja miałam 10 lat, czyli jakieś... 14 lat temu ;) Mimo to jednak zapach się nie zmienił i produkt nie przyczyniał się do powstawania alergii czy innych zmian skórnych w miejscu psiknięcia. Postanowiłam więc tę zieloną herbatkę zdenkować i udało mi się. Jednak obecnie mam nieco dość zapachów jemu podobnych.
24.
Britney Spears, Curious, kupione na lotnisku, także jeszcze kiedy byłam nastolatką. Perfumy zużyłam już dużo wcześniej, ale zostawiłam sobie flakon z resztką zapachu, aby czasem sobie go wąchnąć. Mam do niego spory sentyment. W końcu jednak zmienił kolor i zapach, postanowiłam więc dołączyć go do denka jako produkt skończony kilka lat temu ;)
![]()
25. Sensique, odtłuszczacz do paznokci o zapachu winogron, początkowo przygoda z tym produktem nie należała do najlepszych. Zupełnie nie rozumiałam fenomenu tego odtłuszczacza, a już w ogóle po co odtłuszczać paznokcie przed ich malowaniem? Nie pojmowałam tego. W miarę przedłużania się mojej przygody z blogosferą zaczynałam uczyć się nowych rzeczy i już teraz wiem, że bez produktu Sensique, który widzicie wyżej nie wyobrażam sobie manicure. Przed każdym nałożeniem lakieru dokładnie przemywam wacikiem nasączonym w odtłuszczaczu paznokcie, chwilę czekam aż wyschnie i zabieram się do malowania bazą. Zdecydowanie Sensique pomaga mi w przedłużeniu żywotności lakieru i lepszej jego przyczepności. Jeśli macie problem z utrzymaniem emalii w całości przez dłuższy czas, wypróbujcie mój patent :) W komentarzach chętnie poczytam o tym czy i u Was ten produkt się sprawdził.
26. Essence, zmywacz do paznokci, tego gagatka znacie już zapewne z postów z nowościami oraz denek. Przewija się w nich nieustannie i dopóki będę miała okazję wstępować do Natury, zmywacza tego będę używać. Nie zwróciłam uwagi czy znajduje się w szafie Essence, w Super Pharm, ale boję się, że nie...
27. Essence, lakier do paznokci, kiedy jeszcze takie kształty buteleczek królowały na półce marki, moim ulubieńcem była właśnie ta emalia. Niebiesko-miętowa, idealnie odświeżała strój w letnie dni. Przy ostatnich lakierowych porządkach odgrzebałam ten w większości zużyty już lakier przypominający mi czasy kiedy potrafiłam zdenkować lakiery i postanowiłam dodać go do denka. Coś na zasadzie perfum Britney Spears ;)
28. Adidas, dezodorant Fun Sensation, otrzymałam przy okazji zakupów w jakiejś drogerii i tak podróżował ze mną w torebce służąc do odświeżenia w ciągu dnia. Muszę przyznać, że w tej roli spisywał się znakomicie i bardzo chętnie widziałabym go u siebie w łazience jeśli uda mi się go jeszcze dorwać. Nie wiem natomiast jak spisywałby się przy psikaniu się nim rano i po jakim czasie trzeba by go odświeżać.
29. Alverde, korektor, niestety nie wiem dokładnie jaką ma nazwę oraz numerek, ale jeśli poznacie go po opakowaniu podczas wizyty w DM, możecie brać śmiało. Korektor służył mi chyba z pół roku i doskonale zakrywał wszelkie niedoskonałości skóry łącznie z przebarwieniami i okolicznościowymi krostkami. Z tego, co pamiętam, drogi również nie był. Gdybym miała możliwość, zapewne bym do niego wróciła. Na razie jednak wykańczam Essence i kupiłam już Kobo :)
30. Avon naturalis, brzoskwiniowy balsam do ust, otrzymałam go kiedyś w ramach wizażowej wymiany i stosowałam przez ok. pół roku. Po produkty Avonu sięgam stosunkowo rzadko, ale ten naprawdę muszę pochwalić. Z ręką na sercu mogę stwierdzić, iż ten balsam spokojnie porównać można do słynnego Carmexa (którego notabene niecierpię ;). Stosowałam go zazwyczaj na noc, sporadycznie również w ciągu dnia. Dzięki niemu nie borykałam się z przesuszonymi ustami i znacznie rzadziej mogłam nakładać inne pomadki w ciągu dnia. Produkt naprawdę bardzo dobry!
Ufff, to koniec tego denka! Jestem ciekawa czy jakieś produkty z wyżej wymienionych miałyście i czy posiadacie podobne zdanie o nich do mojego.
Buziaki,
Sylwia